1941-01-16     2020-08-15

Ewa Demarczyk

Czarny Anioł estrady

Czasem zdarza się w historii muzyki postać zupełnie wyjątkowa. Taka, która stanowi klasę samą dla siebie, gdzie przestają być ważne podobieństwa do tego, czy innego artysty, a na pierwszy plan wysuwa się niepowtarzalność i trudna do podrobienia oryginalność. Ewa Demarczyk do takich artystów należy z pewnością. Porównywano ją do Juliette Greco, Edith Piaf, jej interpretacje stawiano obok kunsztu Jacquesa Brela, ale przecież każdy z tych punktów mówi o wiele mniej niż to, co kryje się za sztuką tej wybitnej artystki.

Ewa Demarczyk urodziła się 16 stycznia 1941 roku w Krakowie. Była muzykalnym dzieckiem, któremu wróżono karierę pianistki. Po ukończeniu średniej szkoły muzycznej okazało się jednak, że scena ma do zaoferowania więcej niż recital fortepianowy. Był to dla Ewy Demarczyk czas poszukiwań, nie bardzo wiedziała, które ze swoich zainteresowań wybrać - zdawała na architekturę, studiowała grę na fortepianie na Akademii Muzycznej, interesowała się także aktorstwem. Okazało się wkrótce, że to muzyce i śpiewaniu poświęci się bez reszty.

Architekturę szybko porzuci, naukę na Akademii Muzycznej w klasie fortepianu przerwie po pierwszym roku i poświęci się nauce na PWST w Krakowie (szkołę ukończy już jako gwiazda piosenki - w 1966 roku). Studenckie życie dało jej szansę na sceniczny debiut: początki jej kariery związane są z krakowskim klubem "Cyrulik", w którym działał kabaret Akademii Medycznej, gdzie debiutowała w roku 1961. Wieść o ciekawej wokalistce występującej w "Cyruliku" obiegła cały Kraków i trafiła do Piwnicy pod Baranami, która nie zwykła przepuszczać takich okazji.

Piwnica pod Baranami

Rok po swoim debiucie Ewa Demarczyk dołączyła do zespołu Piwnicy w 1962. Stało się to za sprawą Zygmunta Koniecznego, który zachęcony przez Przemysława Dyakowskiego, wraz z Piotrem Skrzyneckim udał się do "Cyrulika" posłuchać pięknie śpiewającej dziewczyny. Ta dziewczyna stała się bodaj najważniejszą artystką w karierze Koniecznego, utalentowanego kompozytora, którego piosenki w ogromnym stopniu ukształtowały muzyczny charakter Piwnicy pod Baranami.

Duet Demarczyk-Konieczny jest do dziś symbolem współpracy niezwykłej, kongenialnej w budowaniu dzieła muzycznego i kształtowania wyjątkowej relacji kompozytor-wykonawca. Konieczny znalazł w Demarczyk medium idealne. Wokalistka nie tylko doskonale interpretowała pisane przez niego utwory, ale także wydobywała z nich rzeczy ukryte, budowała z nich całkowicie oryginalne kreacje, będące dziś klasyką polskiej piosenki. "Karuzela z Madonnami", jeden z pierwszych przebojów Demarczyk, to kompozycja znakomita, doskonale interpretująca tekst Mirona Białoszewskiego, doskonale wygrywając zawarty w słowach ruch, pęd, w trójdzielnym metrum zawierając atmosferę onirycznego lunaparku.

W każdym wykonaniu ten utwór prezentuje się znakomicie, ale tylko wykonanie Demarczyk czyni z "Karuzeli z Madonnami" arcydzieło; w pełni wydobywa to, co pozostaje w muzycznym tekście niedookreślone, schowane między słowem a muzyką. Jest posągowa, poważna, a jednocześnie pełna werwy, blasku, życiodajnego pędu. Truizmem byłoby akcentowanie jej technicznych możliwości wokalnych - tempo i dykcja stają się tu narzędziem poetyckiego wyrazu, nie ma w tym wykonaniu niczego z pustej ekwilibrystyki, jest natomiast pełnia odczytania poezji Białoszewskiego i muzyki Koniecznego. Pełnia, która uderza w samodzielnej lekturze wiersza poety, jego karuzela już zawsze będzie wirować i wibrować głosem Demarczyk. Nie dziwi zupełnie, że śpiewając "Karuzelę z Madonnami" Ewa Demarczyk stała się główną gwiazdą Piwnicy pod Baranami, a przez to główną gwiazdą Krakowa.

Po lokalnym sukcesie (jeszcze w 1962 wygrała "Karuzelą z Madonnami" 1. Ogólnopolski Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie) przyszedł czas na objawienie ogólnopolskie. Nie trzeba było na nie długo czekać. Po podbiciu Krakowa, Ewa Demarczyk podbiła całą Polskę brawurowym występem na 1. Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, śpiewając "Taki Pejzaż" i "Czarne Anioły". W Opolu nie miała sobie równych. W czasie rosnącej popularności big beatu pojawiła się na scenie w repertuarze ambitnym, trudnym i niebanalnym, a jednocześnie - niepokornym, ciemnym, ostrym. Dawała publiczności to, czego polski rock nie będzie jeszcze w stanie dać: artystyczną niezależność, wyrafinowane połączenie szczerej, bezpośredniej emocjonalności i dopracowanego w najdrobniejszych gęstwach artystycznego wyrazu.

Jej kreacje porażały - i porażają do dziś: ascetyczna oszczędność gestu, czerń strojów, bezruch. I twarz: niczym maska teatru antycznego, z nieruchomym spojrzeniem świdrującym - bez mrugnięcia powieki -przestrzeń. Niewidząca, a może właśnie odwrotnie - widząca wszystko, całą złożoność świata, o którym śpiewa. Mająca wgląd w to, co niedostrzegalne dla siedzących przed nią na recitalach widzów. Ponad ich głowami patrząca w punkt, z którego zdawały się płynąć wszystkie śpiewane przez nią poezje.

Jej głos był wehikułem łączącym dwie rzeczywistości: poetycką i ziemską, ludzką, peerelowską. To głos i słowo są w jej interpretacjach najważniejsze: czerń ma stopić artystkę ze sceną, gest i grymas nie może rozpraszać, twarz nie może odwracać uwagi od słowa - w swojej nieruchomości to słowo podkreśla i uwypukla. Słowo, wprawione w muzyczny ruch przez Zygmunta Koniecznego, realizowane i materializowane na scenie przez Ewę Demarczyk. Słowo niezwykle różnorodne, poruszające wiele strun poezji: "Czarne anioły" (Wiesław Dymny), "Deszcze" (Krzysztof Kamil Baczyński) czy "Grande valse brillante" (Julian Tuwim).

Czarny Anioł

1963 był rokiem Ewy Demarczyk. To wtedy ukazuje się jej pierwsza płyta, tzw. czwórka z utworami "Karuzela z Madonnami", "Taki pejzaż" i "Czarne Anioły" (w wersjach, które artystka oceniała jako bardziej udane niż te, które pojawiły się na jej późniejszym, debiutanckim longplayu). Tuż po Festiwalu Opolskim została zaproszona na 3. Międzynarodowy Festiwal Piosenki do Sopotu, gdzie zdobyła Nagrodę Specjalną "za oryginalność utworu" "Czarne Anioły"

.

Obok występów festiwalowych, organizatorzy zorganizowali jej niezależny, osobny recital w Teatrze Letnim. Było to szczególnie istotne w kontekście jej dalszej kariery estradowej. W tym czasie gościł w Sopocie Bruno Coquatrix, dyrektor paryskiej Sali Olimpii. Zachwycony występem Demarczyk zaprosił ją do Paryża, jednak wokalistka odmówiła: uznała, że ważniejsze dla niej będzie ukończenie Szkoły Teatralnej. Ta anegdota dobrze pokazuje charakter Ewy Demarczyk, który dał się poznać od najwcześniejszych lat jej kariery estradowej.

Sztuka, aby pozostać sztuką, musi być traktowana z powagą, wymaga ciągłej i ciężkiej pracy: nad warsztatem, nad tekstem muzycznym, nad interpretacją tekstu. I dlatego szkoła, która warsztat pracy jej dawała, stała się w 1963 roku ważniejsza niż lukratywny i prestiżowy wyjazd do Paryża. Tak, jakby Demarczyk zdawała sobie sprawę z faktu, że do Paryża prędzej czy później trafi - a jeśli zwłokę wykorzysta na artystyczny rozwój, odbędzie się to tylko z korzyścią dla niej samej jako artystki. Bruno Coquatrix nie musiał jednak czekać do końca studiów Demarczyk, w paryskiej Olimpii zaśpiewała już w 1964, podbijając serca francuskiej krytyki (artykuły w prasie, zdjęcia na okładkach, dodatkowe występy).

Po Francji przyszły koncerty w Belgii, Szwajcarii, Szwecji i innych krajach Europy. Wszędzie śpiewała po polsku. Nie poddawała się modzie na śpiewanie w języku kraju, do którego przywiodły muzyczne ścieżki jej koncertów: według Demarczyk poezja, którą wykonywała miała bronić się sama, bez konieczności tłumaczenia. Jeśli tak się w istocie działo, to głównie za sprawą wybitnej osobowości scenicznej piosenkarki, przekazującej muzycznym językiem migowym sens utworu, tłumaczącym język polski na wszystkie języki świata.

Obok zagranicznych podróży, rok 1964 przyniósł także Ewie Demarczyk kolejne sukcesy w kraju - m.in. nagrodę za "Grande valse brillante" na Festiwalu w Sopocie. Koncerty zagraniczne, polskie, występy w Piwnicy pod Baranami, nagrody (Sopot '65 i "Wiersze wojenne" do słów Baczyńskiego) - wszystko to trwało do 1966 roku, kiedy to doszło do poważnych zmian w życiu artystki. Skończyła szkołę teatralną, rozpoczęła niezależną od Piwnicy pod Baranami działalność z własnym zespołem, a nade wszystko - skończyła współpracę z Zygmuntem Koniecznym (powody tego artystycznego rozwodu do dziś pozostają niejasne) i rozpoczęła pracę z kompozytorem Andrzejem Zaryckim.

Na przełomie stycznia i lutego 1967 artystka zarejestrowała utwory, które ukazały się na jej debiutanckim albumie "Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego". Sama artystka z tego wydawnictwa nie była zadowolona:

Jest to bardzo zła płyta. Nie wiem, komu zależało na tym, aby przyciemnić sztucznie mój głos, który ma jasną barwę. Zresztą, aż roi się na niej od zniekształceń technicznych. Czym innym jest mniej udane nagranie radiowe, które można zetrzeć, czym innym płyta, która pozostaje.

A jednak, mimo mankamentów technicznych, debiutancki album Ewy Demarczyk stał się jedną z najważniejszych płyt w historii polskiej muzyki rozrywkowej.

Przełom lat 60. i 70. był dla Ewy Demarczyk czasem dalekich tras koncertowych: Włochy Francja, Kuba, Meksyk, USA, Australia, Finlandia, największe sale koncertowe: Carnegie Hall w Nowym Jorku, Chicago Theatre, Queen Elisabeth Hall w Londynie i Theatre Cocoon w Tokio. To także czas międzynarodowych sukcesów artystycznych, by wspomnieć nagrodę na Światowym Festiwalu Teatralnym w Arezzo w 1967 roku.

Muzyka filmowa

Ewa Demarczyk rozpoczęła także próby na polu muzyki filmowej, trzeba tu wymienić "Barierę" Jerzego Skolimowskiego oraz "Zbyszka" Jana Laskowskiego, obraz poświęcony Zbigniewowi Cybulskiemu. Szczególnie utwór z "Bariery" przykuwa uwagę - to napisana do tekstu Skolimowskiego piosenka Krzysztofa Komedy "Z ręką na gardle". W tym kameralnym utworze spotykają się dwie wielkie osobowości polskiej muzyki lat 60. - Demarczyk i Komeda. Zaskakująco przełamywane trójdzielne metrum, niepokojące efekty sonorystyczne, charakterystyczna melodyka Komedy są przez Demarczyk znakomicie interpretowane. Słychać rękę jazzowego mistrza, ale to canto Demarczyk jest tym, co sprawia, że z poziomu piosenki kompozycja wznosi się na wyżyny artystycznego mistrzostwa, które w istocie ściska za gardło: z wrażenia, przerażenia, zgryzoty.

W 1970 roku powstał film muzyczny "Ewa Demarczyk". Ten półgodzinny zapis koncertu artystki, w reżyserii Jana Laskowskiego do dziś pozostaje jednym z najważniejszych dokumentów jej kariery. Uświadamia wyraźnie, jak istotne jest w interpretacjach Demarczyk to, co funkcjonuje poza pierwszoplanowym poetyckim słowem i wspierającą je muzyką. Niby niewiele, niby monotonnie - ale po chwili obcowania z tym jednolitym obrazem okazuje się, że najmniejsze drgnięcia, grymasy, spojrzenia, kiwnięcia rosną do rangi znaków mocniejszych niż wszystkie współczesne frenetyczne parady estradowych gwiazd.

Niestety, film dostępny był jedynie na antenie telewizyjnej, a na kolejną płytę długogrającą miłośnicy Demarczyk musieli czekać aż do 1974 (siedem lat od debiutu!), kiedy to ukazał się album wydany przez rosyjską wytwórnię Melodia. Znalazły się na niej wcześniejsze przeboje, tym razem zaśpiewane w języku rosyjskim, a także polskie piosenki, nowe bądź wcześniej nie wydane na płycie.

W 1976 Ewa Demarczyk ostatecznie rozstaje się z Piwnicą pod Baranami (rozejście się artystycznych dróg datować można nawet wcześniej, na 1972 rok). Często daje przedstawienia, jeździ po świecie, ale ze szkodą dla współczesnego odbiorcy - bardzo mało nagrywa, niewiele też wiadomo o jej ówczesnym życiu artystycznym.

Dopiero w 1979 roku ukazuje się podwójny album koncertowy. Znakomity, do dziś oddający ową niezwykłą atmosferę jej recitalu. Niestety, jednocześnie jest to ostatnia pozycja w skromnej - za skromnej - dyskografii artystki. Od końca lat 70. Ewa Demarczyk nie tylko nie nagrywała w studio, ale także koncertowała coraz rzadziej, angażując się jednocześnie w prowadzenie krakowskiego Teatru Muzyki i Poezji, zwanego Teatrem Ewy Demarczyk (od ok. 1985). Problemy z prowadzeniem tej placówki, spory z władzami miasta, niejasne postanowienia prawne dotyczące lokalizacji teatru, próby znalezienia nowego miejsca - wszystko to stopniowo oddalało artystkę od scenicznych kreacji. Jeszcze w połowie lat 90. można ją było usłyszeć na żywo, dziś jest to niemożliwe.

Na uboczu

Ewa Demarczyk wycofała się z życia publicznego, skutecznie ukrywając się przed dziennikarzami i fanami. Powody tej decyzji są niejasne, ale nie powinno się ich specjalnie dociekać, tak jak nie powinno dziwić milczenie Ewy Demarczyk. Zawsze konsekwentnie oddzielała życie sceniczne od życia prywatnego. Od samego początku scenicznej kariery unikała wywiadów, a w tych których udzielała skupiała się podczas rozmowy wyłącznie na sztuce i sprawach związanych ze sceną. Nie chciała jawić się w nich jako koleżanka, normalna dziewczyna z sąsiedztwa, nie chciała być w nich gwiazdą. Nie chciała, by głos prywatny, niemuzyczny, niepoetycki, wpływał na odbiór jej scenicznej kreacji.

To głos ze sceny był jej głosem prawdziwym, osobistym, jedynym. Kiedy przyszedł czas, że już nie mogła nim przemawiać (powody mogły być różne, ale nie są przecież w tym kontekście istotne), postanowiła zamilknąć, pozostawiając nagrania, w których wciąż śpiewa tak, jak mogła najlepiej, najpełniej, najbardziej intensywnie. Kategoryczna emigracja i wycofanie z mediów w imię sztuki - w czasach telewizyjnych powrotów, reaktywacji, reedycji, wzbogaconych wersji, nowych odsłon taka decyzja musi wzbudzić uznanie. Niewiele osób jest dziś w stanie myśleć o sztuce w tak absolutnych kategoriach.

Zmarła w wielu 79 lat, 15 sierpnia 2020 roku. Ostatni koncert dała 8 listopada 1999 r. w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Sala żegnała ją owacją na stojąco.






HISTORIA / KULTURA W PAI - ARCHIWUM

COPYRIGHT

Wszelkie materiały zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Materiały te mogą być wykorzystywane wyłącznie na postawie stosownych umów licencyjnych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, bez ważnej umowy licencyjnej jest zabronione.


ARTYKUŁY DZIAŁU HISTORIA/KULTURA PAI WYŚWIETLONO DOTYCHCZAS   10 072 282   RAZY






HISTORIA I KULTURA
W POLONIJNEJ AGENCJI INFORMACYJNEJ


Ten kto nie szanuje i nie ceni swej przeszłości nie jest godzien szacunku teraźniejszości ani prawa do przyszłości.
Józef Piłsudski

W DZIALE HISTORIA - KULTURA PAI ZNAJDZIECIE PAŃSTWO 1476 TEMATÓW



×
NOWOŚCI ARCHIWUM DZIAŁANIA AGENCJI HISTORIA-KULTURA BADANIA NAUKOWE NAD POLONIĄ I POLAKAMI ZA GRANICĄ
FACEBOOK PAI YOUTUBE PAI NAPISZ DO REDAKCJI

A+ A-
POWIĘKSZANIE / POMNIEJSZANIE TEKSTU