SWP





   Australia




 2020-01-17 ANDRZEJ CHCIUK culture.pl

Pozaik, poeta, dziennikarz, felietonista, jeden z najbardziej utalentowanych pisarzy emigracyjnych. Obok Brunona Schulza i Kazimierza Wierzyńskiego najsłynniejszy drohobyczanin parający się piórem. Urodził się 13 stycznia 1920 roku w Drohobyczu, zmarł 15 maja 1978 roku w Melbourne.

W różnych okresach życia spełniał się również jako ułan, kucharz, nauczyciel oraz – co, podobnie jak literatura, ani jemu, ani jego rodzinie bytu nie zapewniało – społecznik. Pisał powieści wspomnieniowe o przedwojennym Drohobyczu, opowiadania, wiersze. Był także felietonistą prasy polonijnej.

Andrzej Chciuk ukończył Państwowe Gimnazjum im. Króla Władysława Jagiełły w Drohobyczu. Studiował prawo na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Podjętą edukację przekreśliła, niestety, II wojna światowa.

Tam [w Drohobyczu] gimnazjum, potem zaczęte prawo we Lwowie, zerżnięty na szczęście pierwszy egzamin, wojna. Ucieczka na nartach na Węgry, fałszywy paszport (gdzie mnie odmłodzono o 3 lata, a data ta już konsekwentnie szła za mną, teraz to służy: 3 lata młodszy), wojsko we Francji, praca w polskiej YMCA, résistance (POWN i komunistyczna FTPF), kilkanaście miesięcy więzienia, gestapo i Vichy. Podczas okupacji jeszcze zorganizowałem i wypuściłem w prawdziwej drukarni pismo "Razem", nielegalne, redagowałem je potem przez 4 lata do 1947 roku. Od 1943 byłem szefem nielegalnych wydawnictw YMCA – do 1947, później legalnych. Przez kilka miesięcy pobyt w tzw. schronisku dla intelektualistów we Voiron koło Grenoble. W Paryżu w latach 1945-6-7 skończyłem École de Journalisme i École des Hautes Études Sociales.


PAI

Państwowe Gimnazjum w Drohobyczu. Pisarz Bruno Schulz prowadzi zajęcia z prac ręcznych, 1934, fot. Laski Diffusion/East News


Uzupełniając jego życiorys – wysłany 17 marca 1956 roku Jerzemu Giedroyciowi – dodajmy, że we Francji przebywał od 1940 roku. Służył w 2 Dywizji Strzelców Pieszych. Po poddaniu się Paryża został umieszczony w obozie jenieckim w Besançon – zbiegł podczas przewożenia internowanych do Niemiec.

W 1941 roku podjął studia na Uniwersytecie w Tuluzie (literatura francuska i historia). Należał do Polskiej Organizacji Walki o Niepodległość oraz do francuskiego ruchu oporu w szeregach czerwonej Francs-Tireurs et Partisans Français. W 1942 roku został aresztowany przez gestapo i więziony przez trzy miesiące w więzieniu w Tuluzie, po czym zbiegł.

W latach 1943–1947 zajmował się wydawaniem tajnych publikacji polskich YMCA we Francji. W latach 1944–1947 redagował pismo "Razem młodzi przyjaciele" – w początkowym okresie wydawania gazety jego praca miała charakter konspiracyjny. W 1944 roku osiadł w Paryżu, gdzie dwa lata później poślubił Barbarę Marię Kulwieć, przybyłą do stolicy Francji wraz ze swoją przyjaciółką z Niemiec.

Przyjechały […] z obozu dipisów, takie bardzo polskie i ciekawe Paryża – wspominał w nigdy niewydanym "Czasie kanalii". – Poprzez ich niezgrabne mundury z Polandami na naramiennikach po raz pierwszy zetknąłem się z gorzką beznadzieją i błędem powstania warszawskiego. Mówiły o dniach i nocach powstania, a ja, niewiele znający Warszawę, poznawałem ją z ich opowieści. […] Mówiły oszczędnie i prosto, a grymas ust lub nerwowe poprawianie fryzury więcej mi wyjawiały niż słowa. Basia była jasną blondynką, niemalże dzieckiem, w mój Paryż wniosła wiele polskiego oddechu […]. Wszystko było w niej polskie, nawet ta furażerka nałożona na bakier na bujną czuprynę, nawet te spodnie, które niezdarnie ukrywały przede mną bujne, toczone biodra i zgrabne łydki, jakie potem miały mnie zawsze denerwować, gdy Baśka krzywo nałożyła pończochy.

W Paryżu urodziły się ich dzieci: w 1946 roku Jacques André Michel (czyli Jacek), a w 1950 – Anne Isabelle (Hania). Ich ojciec współpracował wtedy we Francji z wydawnictwami polskimi oraz socjalistyczną prasą, m.in. z "Robotnikiem Polskim".

W grudniu 1947 pojechałem do Polski na 2,5 tygodnia jako delegat PPS na kongres partyjny we Wrocławiu, mając ważny paszport skróciłem nagle pobyt, bo na przyjęciu sylwestrowym w Prezydium Rady Ministrów przyczepiło się do mnie UB – kontynuuje pisarz w swoim CV dla Giedroycia. – W Paryżu […] do 1950 roku pracowałem à la pige dla kilku pism polskich i francuskich, dla radia francuskiego, byłem korespondentem "Dziś i Jutro" i "Przeglądu Sportowego" 48–49. Nie byłem na etacie, nie byłem urzędnikiem, nie mogła mnie Warszawa odwołać, były różne presje, zmniejszenie zapotrzebowania na reportaże, nędza, fabryka lemoniady, tłumaczenia pokątnie, wyjazd do Australii w 1951.

Po 48-dniowym rejsie na pokładzie wodowanego rok wcześniej MS Skaubryn Andrzej Chciuk wraz z rodziną 13 listopada 1951 roku dobił do nabrzeża portu w Melbourne. Na początku w Australii pracował w spalarni śmieci, wylewał asfalt, kucharzył (doszedł do rangi szefa kuchni). Oczywiście nawiązał kontakt z miejscową prasą, m.in. z "Tygodnikiem Katolickim" (od 1965 "Tygodnik Polski") z Bathurst i "Echem" z Perth.


PAI


Tu były choroby dzieci, żony, moja, trudno o pracę, nieznajomość języka angielskiego, pracowanie w krematorium śmieci, znowu choroba, lanie asfaltów na ulicy, wreszcie kucharz. Po pracy (nielekkiej) piszę i czytam. To wszystko. Podobno ludzie lubią o sobie pisać, mnie to nie bawi. Życiorys banalny. Otarłem się tylko o wiele różnych spraw, od których można dostać zawrotu głowy i przerazić się, wyjechałem więc do Australii. Tu założyłem kabaret lit.-art. – Wesoła Kookaburra – idzie to. Kropka.

Po przeznaczonej dla Giedroycia kropce dopowiedzmy jednak, że powołana do życia w 1954 roku satyryczna z ducha Wesoła Kookaburra występowała z kilkoma programami rocznie. Na więcej nie mogli sobie pozwolić, gdyż wszyscy występujący byli uzależnieni od obowiązków w swoich miejscach pracy. W 1958 roku Andrzej Chciuk zrezygnował z działalności w kabarecie, do którego powrócił pięć lat później.

Jego prace literackie zostały z czasem dostrzeżone: w 1954 roku otrzymał wyróżnienie w konkursie "Głosu Polskiego – Gazety Polskiej" z Toronto za wiersze: "Lokomotywa" i "Poemat o Brunonie Schulzu", a rok później – nagrodę paryskiej "Kultury" za opowiadanie "Smutny uśmiech" (właśnie wtedy red. Giedroyc poprosił go o CV). W latach 1956–1962 był redaktorem "Widnokręgów", dodatku literackiego do "Wiadomości Polskich". W tym samym roku rozpoczął współpracę z londyńskimi "Wiadomościami".

Sukcesy literackie nie szły w parze z życiem prywatnym, w którym pisarzowi stanowczo się nie wiodło. Niedługo po przyjeździe do Australii jego małżeństwo zaczęło się rozpadać. Barbara wysuwała żądania: od męża oczekiwała zgody na rozwód, a od swojego pracodawcy – podwyżki do jedenastu funtów tygodniowo, a więc pensji, jaką wówczas otrzymywali mężczyźni (dostała!).


PAI


Zaradna życiowo żona Chciuka wykorzystywała umiejętności zdobyte na paryskich kursach kroju i szycia. Praca w wyuczonym fachu uniezależniła ją od wciąż błądzącego w literackich chmurach męża: "Inni mają pieniądze, domy, samochody, czyli że jest to osiągalne i możliwe, więc czemu ty tego nie zdobyłeś?" – argumentowała. Bogumiła Żongołłowicz w biografii "Andrzej Chciuk. Pisarz z antypodów", wyjaśniała, że jej bohater:

Choć uciekł z Melbourne na prowincję, nie tylko "dla chleba", ale aby być z dala od żony, nie mógł uniknąć spotkań z nią przy dzieciach, które oboje odwiedzali w Essendon w soboty i niedziele. Wówczas uczucie do Barbary wracało ze zdwojoną siłą, choć pisarz nie miał złudzeń co do ich wspólnej przyszłości. Przeżywał też fakt, iż dzieci są w Domu Dziecka. "Serce me przepełnione jest radością i bólem […], kiedy przychodzę do nich" – pisał w "Emigranckiej opowieści".

W latach 1955–1974 zasłynął cyklem felietonów z serii "Szczypta soli" zamieszczanych w wydawanych w Sydney "Wiadomościach Polskich" oraz – w "Tygodniku Polskim" z Melbourne. Napisał ich ponad sto, podpisując pseudonimem Ach. W jednej z pierwszych "Szczypt" ["Wiadomości Polskie", 1955 nr 20] bezkompromisowo potraktował rząd londyński, co było wówczas aktem sporej odwagi.

Poza formą (premier, ministrowie) rząd już dawno przestał być rządem. […] Wszyscy są cholera niepodległościowi, tylko zgody nie ma i polityki nie ma! Bo polityka – to program. Realny program. Nawet antykomunizm, choć najważniejszy, nie jest jeszcze polityką. […] Polskość i program to są poszczególne organizacje, dobre pisma, szkoły, twórczość uczonych i artystów, konta bankowe nas wszystkich.

W 1958 roku zdobył drugie miejsce za opowiadanie "Plus ça change, plus c'est la même chose" w konkursie Tazaba (od nazwiska założyciela Tadeusza Zabłockiego – prężna londyńska firma kurierska, która zasłynęła także wspieraniem działań społecznych i inicjatyw kulturalnych).


PAI


Za sprawą Jadwigi Wandy Ernst, z domu Poniatowskiej, drugiej żony, poślubionej przez pisarza w 1958 roku, zmienił personalia na Andrew Soddell – dużo łatwiejsze do wymówienia na anglojęzycznym gruncie – choć jako literat podpisywał się nieodmiennie: Andrzej Chciuk. W 1959 roku za poemat "Tamta ziemia" zdobył pierwsze miejsce w konkursie organizowanym przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie.

Wanda Soddell, druga żona pisarza, zmarła nagle 4 marca 1960 roku, w 25 godzin po przeprowadzonej operacji. Kilka dni wcześniej doznała wylewu krwi do mózgu. Andrzej Chciuk nie mógł zrozumieć, dlaczego los obchodzi się z nim równie bezlitośnie.

"Żonie jeszcze za jej życia" – tak zadedykował wydaną wówczas książkę "Rejs do Smithton. Stary Ocean". Po czym szukał zapomnienia w półrocznej (ostatecznie trwała 11 miesięcy) podróży dookoła Australii, w celu zebrania materiałów do książki o tamtejszej Polonii. Jego korespondencje ukazywały się na bieżąco w emigracyjnej prasie, druk zwarty jednak z nich nie powstał.

Podczas podróży po kontynencie odwiedził Brisbane, gdzie kilkunastodniowej gościny udzielił mu miejscowy działacz polonijny Henryk Wilczyński – ustaliła Bogumiła Żongołłowicz, autorka biografii "Andrzej Chciuk. Pisarz z antypodów". – Jego dziewiętnastoletnia córka Barbara tak się autorowi "Smutnego uśmiechu" spodobała, że na odjezdnym powiedział: "Gdybym był młodszy, poprosiłbym o rękę Basi". Wilczyński wziął to za żart. Był pewny, że do takiej propozycji nigdy nie dojdzie, dlatego też bez większych obaw zezwolił córce na wyjazd do Melbourne na początku 1963 roku.

Barbara Wilczyńska studiowała chemię w Quinsland University; jeden niezdany egzamin przesądził o podjęciu przez nią pracy – wyszukanej notabene przez Chciuka – bibliotekarki w ośrodku poszukiwań naukowych w Melbourne. W listopadzie 1964 roku stanęła na ślubnym kobiercu z 23 lata od niej starszym pisarzem. Na skromną uroczystość ślubną przyjechał ojciec panny młodej, matka nawet słyszeć nie chciała o wyborze córki.


PAI

Andrzej Chciuk z żoną Barbarą z Wilczyńskich w Alpach Bawarskich (1971 r.) / fot. Adam M. Chciuk


Pojawiły się za to powody do satysfakcji – w dwa tygodnie po kolejnym mariażu do pisarza nadszedł list z Polskiej Sekcji Radia Wolna Europa w Monachium. Kazimierz Sowiński informował: "W imieniu jury Konkursu Literackiego im. C. Straszewicza komunikuję uprzejmie, że za »Bal olimpijski« otrzymał pan nagrodę w wys. 60 dol. (które zostały już przed tygodniem wysłane). Całe gremium składa Panu serdeczne gratulacje". Budziły się w nim jednak natrętne lęki.

Młodzieńczość Barbary Wilczyńskiej, niemalże rówieśnicy jego syna i fizyczna nieatrakcyjność pisarza powodowały, że żył w stanie ciągłego niepokoju, iż żona któregoś dnia odejdzie – dopowiada Bogumiła Żongołłowicz w "O pół globu od domu". – Ich separacja w połowie lat siedemdziesiątych potwierdza zasadność tych obaw.

Zanim to jednak nastąpiło, w 1966 roku Andrew Soddell definitywnie zerwał z kucharzeniem i zaczął pracować jako nauczyciel (język francuski, historia) w szkole średniej w Melbourne. Rozpoczął też studia zaoczne z języka i literatury francuskiej na Uniwersytecie w Melbourne.

W latach 1967–1972 redagował "Margines", dodatek kulturalno-literacki "Tygodnika Polskiego". W 1969 roku był redaktorem broszury "Saving Jews in War-Torn Poland 1939–1945", wydanej przez "Tygodnik Polski". Ukazała się ona w odpowiedzi na artykuł Douglasa Wilkie w dzienniku "The Sun", w którym padło zdanie, że Niemcy wkroczyli do Polski po to, aby pomóc Polakom w wymordowaniu Żydów. Wkrótce potem pisarz nawiązał współpracę z Polską Fundacją Kulturalną w Londynie.

W 1970 roku jego książka "Atlantyda. Opowieść o Wielkim Księstwie Bałaku" zdobyła pierwsze miejsce w dorocznym konkursie "Wiadomości". Uznano ją za "najwybitniejszą książkę pisarza polskiego pochodzenia wydaną na emigracji w 1969 roku". Bałak to oczywiście miejska gwara lwowska – promieniująca na całą resztę wschodniogalicyjskich regionalizmów językowych – ze swoją charakterystyczną śpiewnością oraz podkreśloną gdzieniegdzie batiarską akcentacją.

Mojego Drohobycza już nie ma, on żyje wyłącznie we wspomnieniu i rozrzewnieniu serdecznym, w uwzniośleniu i w wyższośćwstąpieniu wspomnień. Słowa tęsknota unikam świadomie, albowiem cała nasza literatura od lat nadużywała i nadużywa tej tonacji, a reżym, pchając latarnikową tęsknotę na piedestał cnót narodowych, usiłuje zdyskontować ją politycznie dla siebie.


PAI

Grobowiec rodziny Chciuków, Drohobycz, Ukraina, fot. Joanna Borowska/Forum


Książka przyczyniła się do odnowienia wielu dawnych przyjaźni i zawiązania nowych – odezwał się m.in. Andrzej Bobkowski z Gwatemali. W korespondencji z 25 kwietnia 1957 roku – obok komplementów oraz rad – zdradził, że otrzymał list od Kazimierza Wierzyńskiego. Poeta był "szczerze »wzięty« Twoją książką i wypytywał mnie bardzo o Ciebie – co, kto, kiedy itd., bo chciał o Tobie mówić do radia".

"Atlantyda" była mentalnym i – nie bójmy się tego słowa – sentymentalnym powrotem pisarza do rodzinnego miasta, po II wojnie światowej wyłączonego z polskich granic, do którego nie mógł trafić inaczej, jak tylko przy pomocy pamięci i wyobraźni. Starannie naszkicował portrety zamieszkujących go ludzi, przedstawionych w typowych, a dla nas intrygujących sytuacjach; choć autor przede wszystkim po mistrzowsku, a więc po swojemu, oddał niepowtarzalny klimat galicyjskiej małej ojczyzny. Drohobycz, genialnie odmalowany już przez Brunona Schulza, zyskał wiernego kronikarza także w osobie jednego z jego uczniów, który nie oparł się pokusie przedstawienia postaci lubianego pana od rysunków.

Ciekawe było, że w potocznej rozmowie Bruno Schulz nie wysławiał się dobrze. Często zacinał się, albo mówił polszczyzną niezbyt poprawną, wprost żydłaczył. Widać było, że myśli o czymś innym, nie o antycznych modelach z gipsu czy strugaczach (bo taką nazwę lansowały dla hebli programy szkolne). Czasem jednak następowało coś czarodziejskiego. Ten mały profesor, co to każdemu z drogi ustępował, z którego inni belfrowie nieraz pokpiwali sobie, opowiadał nam, starym już, jakby nie było koniom z czwartej klasy, przedziwne bajki. Rósł wtedy, jak gdyby hipnotyzował całą klasę. Dziś, gdy o tym myślę, żałuję, iż nikt tych cudnych Schulzowskich bajek nie spisywał. Bajki przepiękne i jedyne w swoim rodzaju. Mówił wtedy Schulz wykwintną polszczyzną, ze swadą, o jaką nikt tego melancholika nigdy by nie podejrzewał, ilustrując swoje bajki kilkoma pociągnięciami kredy na tablicy. Bajki te lubiliśmy wszyscy i nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak czas przy nich leciał. Dzwonek zawsze wtedy raził i ściągał zbiorową iskrę wzruszenia na ziemię po piorunochronie rzeczywistości szkolnej. Bajki te, w których ołówek, niepozorny strugacz czy kaflowy piec miały swe historie i żyły na swój sposób bliski nam i tak bardzo ludzki, miały zwykle za tło smutny uśmiech chorej dziewczynki, która tęskni do słońca.
Jedną z najważniejszych i milszych cech u Schulza była skromność. Ta prawdziwa, nie zasłona dla różnych ambicji i wyniosłości. Dobroć i uśmiech.

Andrzej Chciuk od dzieciństwa był uważnym tropicielem niestandardowych sytuacji, z których wiele opisał. Odwaga cywilna i przemożna potrzeba nieignorowania prawdy stały się później rozpoznawalnymi cechami jego pisarstwa.

Autor "Atlantydy" wychodził z założenia, że właściwe podejście do własnej przeszłości nie może polegać na ukrywaniu faktów, które z nieznanych powodów może ktoś uznać za niewygodne. Nie sztuka bowiem bić się w cudze piersi – jeśli już, zacząć należy od własnych. Miewał przez to permanentne zatargi z urażonymi piewcami rodzimej chwały (czytaj: krajanami na obczyźnie).

Ataki personalne na Andrzeja Chciuka/Acha, który za cel główny pisarstwa obrał sobie "mówienie rodakom nieprzyjemnych prawd i zmuszanie ich do myślenia", uśmierzali ludzie ze wszech miar kompetentni i obyci w świecie. Spośród jego obrońców szczególne miejsce zajmuje Roman Gronowski, redaktor i właściciel "Tygodnika Polskiego". W zamieszczonym tam tekście "Bez tytułu" [1969, nr 6] dał odpór wszystkim oburzonym, celnie charakteryzując autora "Szczypt soli".

Zawsze kontrowersyjny, nigdy banalny, uwielbiający kalambur kosztem prawdy – sztuka dla sztuki – połowy tego, co napisze, nie sprawdzi lub celowo naciągnie rzeczywistość ad usum delfini, język często niewyparzony, lubujący się w ryzykownych […] aluzjach – ale przecież pisarz całą gębą, największy wróg talentu mu nie odmówi.

Wtórował mu Andrzej Gawroński, satyryk i kolega Chciuka z kabaretu Wesoła Kookaburra, w artykule "ACH-owe post mortem" w "Tygodniku Polskim" [1969, nr 7] pisząc:

Ta seria felietonów, która tyle sadła zalała za skórę Polonii wiktoriańskiej była, moim zdaniem, jedną z najciekawszych innowacji dziennikarskich wprowadzonych przez T.P. […] Człowiek się złościł, śmiał, oburzał, klął – ale czytał. Mało, wyglądał następnego numeru pisma, by się jeszcze więcej złościć, oburzać, śmiać i kląć.

W Australii nikt jeszcze nie znał "Atlantydy", gdy autor kończył jej kontynuację – "Ziemię księżycową. Drugą opowieść o Wielkim Księstwie Bałaku". Napisał ją w styczniu 1970 roku podczas upalnych australijskich wakacji szkolnych, wykorzystując jako motto wiersz "Księżyc" Kazimierza Wierzyńskiego: "Za czem ja krążę?/ Za księżycem./ Czem on mnie wabi?/ Drohobyczem. […] A poza snem tym/ Co się chowa?/ Ach, ziemia ziemia/ Księżycowa". Esencjonalna, czysta jak kryształ polszczyzna książki, ugruntowała sławę jej autora, jako pierwszorzędnego prozaika.

Potem była jakaś karczma z zielonymi okiennicami, brudne i wystraszone dzieci żydowskie w niemytym oknie, a wieczorem trawy wydawały się wprost mokre od księżyca. W oknie karczmy – od południowej strony – leżały tęgie, czerwone i żółte dynie, a na ganku wiatr bawił się z więdnącymi sznurami powojów, trzaskała niezamknięta okiennica. [...] Nad ranem uderzenie wiatru minęło, była cisza, nad ranem były wróble wpisane w szare niebo jak nutki w partyturze, sad bielał w mgle, była gruda, wichura mknęła po sadzie, w szopie pachniało siano, [...] cierpkość obłupanych z kory pni, słoneczniki, nagłe tęsknoty, nie rozpoznane jeszcze przeczucie, że to nie wróci…

W 1971 roku Chciuk pojechał do Europy (Wielka Brytania, Francja, Szwajcaria, Niemcy). W sierpniu tego roku wraz z żoną odwiedził Izrael. Powstała książka "pośpiesznego przechodnia" zatytułowana "Wizyta w Izraelu", ze słowem "Od autora".

A jeśli za dużo mówi się tu o Drohobyczu i o drohobyczanach, to Czytelnik musi pamiętać, że najlepiej jest pisać o sprawach, które się dobrze zna, i że mamy tu do czynienia z przejrzystą przenośną i pretekstem. Bo oto przez moje miasto, jego mikrokosmos i powiązania ludzkich losów widzimy typowy wycinek Historii…

W 1973 roku otrzymał rządową dotację Australian Council for the Art – Literature Board w wysokości 6 tys. dolarów. W 1975 roku Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie uznał jego "Emigrancką opowieść" za najlepszą książkę roku (nagroda im. Herminii Naglerowej). Pisał w niej o losie wygnańca.

Emigracja to okropne wsiąkanie w inne życie, schizofrenia, inny wymiar i planeta, to choroba i wzniosła służba, protest i atrofia; wszystko w niej jest: i nuda, i patos, a wszystko zachodzi […] równocześnie, w różnych konwencjach i stylach, w różnych czasach i tonacjach.

W sierpniu 1974 roku zmarł red. Roman Gronowski. Andrzej Chciuk liczył, że zastąpi go na stanowisku redaktora naczelnego, co jednak nie nastąpiło. Pisarz wystosował wówczas do Polonii australijskiej "List otwarty w sprawie »Tygodnika Polskiego«", którym przyczynił sobie nowych wrogów, jakby mu brakowało dotychczasowych.

W 1977 roku polska firma Carinia Records z Sydney wystosowała do niego prośbę o napisanie książki o powojennej emigracji polskiej w Australii i Nowej Zelandii. Na przełomie 1977/1978 roku pisarz rozpoczął kolejną podróż po kontynencie. Książka nie doczekała się wydania, w czym przeszkodziła nagła śmierć autora.

Emigracja stała się dla pisarza kuźnią charakteru, szkołą hartu ducha i woli.

Pisarz rodzi się albo z niezgody na to, co się dzieje wokoło, albo z uczciwej obserwacji siebie, ludzi, krajobrazów, konfliktów, musi życie poznać […] od dna, aby móc o nim prawdziwie pisać i dać mu świadectwo – postulował w "Emigranckiej opowieści".

Rodakom, którzy odrzucali możliwość powrotu do kraju, uświadamiał ich obecne położenie, wykluczające pretensje do jakiegokolwiek specjalnego traktowania, bo też na jakiej niby podstawie. W wolnym świecie wszyscy mieli podobne – jeśli nie jednakowe – szanse startu, a jak umieli je wykorzystać, to zupełnie inna kwestia.

Andrzej Chciuk – ułan, literat, kucharz, nauczyciel, dziennikarz, społecznik. Zmarł przedwcześnie w wieku 58 lat, został pochowany na cmentarzu Necropolis w Melbourne. Emigrantem był z konieczności, pisarzem – z wyboru.

Twórczość (wydana)

  • 1957 – "Smutny uśmiech" (opowiadania) – nagroda paryskiej "Kultury" za rok 1955
  • 1960 – "Rejs do Smithton. Stary Ocean" (opowiadania)
  • 1961 – "Pamiętnik poetycki"
  • 1969 – "Atlantyda. Opowieść o Wielkim Księstwie Bałaku" – nagroda londyńskich "Wiadomości"
  • 1970 – "Towarzysze z bezpieczeństwa. Powieść daj Boże historyczna"
  • 1972 – "Ziemia księżycowa. Druga opowieść o Wielkim Księstwie Bałaku"
  • 1972 – "Wizyta w Izraelu"
  • 1975 – "Emigrancka opowieść" – nagroda im. Herminii Naglerowej
  • 1983 – "Trzysta miesięcy"

Bibliografia (wybór)

  • 1999 – Bogumiła Żongołłowicz, "Andrzej Chciuk. Pisarz z antypodów", Kraków
  • 2004 – Bogumiła Żongołłowicz, "Kabaret Literacko-Satyryczny "Wesoła Kookaburra", Toruń
  • 2005 – Bogumiła Żongołłowicz, "Rzeczywistość czy fantazja? »Emigrancka opowieść« i »Trzysta miesięcy« Andrzeja Chciuka" [w:] "Epoka przemian. Wiek XX w literaturze polskiej", Rzeszów
  • 2007 – Bogumiła Żongołłowicz, "O pół globu od domu. Obraz Polonii australijskiej w twórczości Andrzeja Chciuka", Toruń–Melbourne

Autor: Janusz R. Kowalczyk, sierpień 2018


POLONIJNA AGENCJA INFORMACYJNA - KOPIOWANIE ZABRONIONE.
NA PODSTAWIE: culture.pl


NAPISZ DO REDAKCJI - PODZIEL SIĘ WIADOMOŚCIĄ

POLECAMY TAKŻE


Fatal error: Uncaught exception 'PDOException' with message 'SQLSTATE[42000]: Syntax error or access violation: 1064 You have an error in your SQL syntax; check the manual that corresponds to your MySQL server version for the right syntax to use near 'order by element_6 DESC , element_24 DESC LIMIT 0,4' at line 9' in /pai_wiadomosci.php:175 Stack trace: #0 /pai_wiadomosci.php(175): PDOStatement->execute() #1 {main} thrown in /pai_wiadomosci.php on line 175