W sierpniu 1920 r. wojna polsko-bolszewicka wkraczała w decydującą fazę. Trwały ciężkie walki na przedmościu warszawskim. Do obrony linii Wisły, od m. Wychodź-Nowiny na zachód od Modlina do Nieszawy włącznie, została utworzona Grupa Dolnej Wisły gen. Mikołaja Osikowskiego, podległa dowódcy 5 Armii gen. Władysławowi Sikorskiemu. Jej celem było niedopuszczenie do sforsowania Wisły i wejścia nieprzyjaciela na głębokie tyły wojsk polskich broniących Warszawy, co mogłoby przesądzić o wyniku wojny.
Dowódcą sukcesywnie wzmacnianego przedmościa płockiego 3 sierpnia został 23-letni mjr Janusz Mościcki. Pod kierunkiem Francuza kpt. Alberta de Bure wokół Płocka zaczęto kopać okopy. I choć wojska bolszewickie 13-14 sierpnia podeszły pod miasto, wydawało się, że nie ma niebezpieczeństwa. 16 sierpnia zaczęła się polska kontrofensywa znad Wieprza, zmuszająca siły nieprzyjacielskie do ucieczki spod Warszawy. Jednocześnie 16 sierpnia III Korpus Konny Gaja zaatakował przedmoście włocławskie, rozbijając je i próbując po moście wedrzeć się do miasta. Obrońcom z najwyższym trudem udało się tę próbę udaremnić.
Także na północnym Mazowszu sytuacja była skomplikowana. Nad Wkrą od 14 sierpnia trwała bitwa 5 Armii gen. W. Sikorskiego z XV i III Armiami bolszewickimi. Ciężkie walki toczyły się o Nasielsk zajęty przez polskie oddziały 16 sierpnia wieczorem. W tym czasie bolszewickie 18 i 54 DStrz. podchodziły pod Płońsk, próbując go zdobyć. Do decydującego starcia doszło 17 sierpnia 1920 r. Po zaciętych walkach obrońcy utrzymali miasto, o czym przesądziła brawurowa szarża 1 pułku szwoleżerów mjr. Grobickiego pod Arcelinem. Równie ciężkie boje trwały 16-18 sierpnia 1920 r. pod Sarnową Górą na południe od Ciechanowa. Polska grupa gen. Franciszka Krajowskiego w bardzo krwawych walkach zatrzymała 33 DStrz., próbującą przebić się w kierunku Płońska.
Sytuacja była więc bardzo dynamiczna i dowódca 5 Amii obawiał się ataku na jego skrzydło i tyły jednostek IV Armii rosyjskiej. W związku z tym gen. W. Sikorski nakazał gen. M. Osikowskiemu podjęcie przez załogi przedmości w Wyszogrodzie, Płocku i Włocławku działań ofensywnych. Załoga Płocka miała zaatakować siły bolszewickie na przedpolu miasta. W założeniu polskie oddziały po pobiciu nieprzyjaciela miały posunąć się w kierunku Bielska i Drobina, wiążąc siły przeciwnika i zabezpieczając lewe skrzydło V Armii. Takie wypady oddziały przedmościa płockiego wykonały 16 i 17 sierpnia, jednak bez większego powodzenia. Mimo tego gen. W. Sikorski 17 sierpnia wieczorem, nie zważając na obiekcje szefa sztabu Grupy Dolnej Wisły ppłk. Mieczysława Wyżeł-Ścieżyńskiego, kategorycznie żądał przeprowadzenia natarcia na przedpole 18 sierpnia rano. Wydając taki rozkaz w ogóle nie liczył się z możliwością uderzenia III Korpusu Konnego, bądź innych większych jednostek bolszewickich, na Płock. Także dowództwo Grupy Dolnej Wisły nie zakładało takiej możliwości. Komunikaty Naczelnego Dowództwa z 17 sierpnia 1920 r. zdawały się wskazywać na odwrót Armii Czerwonej na całym froncie.
Zgodnie z przyjętym planem 18 sierpnia o godz. 6.00 rano ruszyło polskie natarcie w kierunku wsi położonych na północ i północny wschód od Płocka: Trzepowa i Boryszewa i Rogozina. Początkowo polskie oddziały osiągnęły pewne sukcesy taktyczne, jednak ok. godz. 14.00 zostały zaatakowane przez bolszewicki III Korpus Konny Gaja Bżyszkiana, skierowany na Płock spod Włocławka. Jego celem było zniszczenie załogi Płocka i marsz na Płońsk dla wsparcia armii rosyjskich przegrywających bitwę nad Wkrą.
Zaczął się dramat polskich oddziałów na przedpolu Płocka. Batalion zapasowy 6 pułku piechoty Legionów kpt. Mieczysława Głogowieckiego oraz szwadron pieszy tatarskiego pułku ułanów rtm. Włodzimierza Rychtera nacierające na Trzepowo zostały niepodziewanie zaatakowane od zachodu przez kawalerzystów III Korpusu Konnego. Oddziały polskie zostały w większości wybite, po czym nieprzyjacielska kawaleria wdarła się do niebronionego miasta.
Pojawienie się bolszewików na ulicach wywołało straszny chaos i panikę. Niedobitki żołnierzy spod Trzepowa uciekały w kierunku mostu. Podobnie zachowywała się ludność cywilna. Wszędzie słuchać było strzały broni ręcznej, terkot karabinów maszynowych i huk wystrzałów armatnich. W sytuacji ogólnego zamieszania wydawało się, że nic już nie zdoła powstrzymać kawalerii Gaja. Jednak część żołnierzy nieprzyjacielskich zamiast dalej atakować i realizować zadania wojskowe, zajęła się plądrowaniem mieszkań, rabowaniem ludności cywilnej oraz wyłapywaniem żołnierzy polskich w zdobytej części miasta. Równocześnie – po ochłonięciu – pojedynczy oficerowie, żołnierze, cywile, a nawet kobiety i dzieci zaczęli organizować improwizowaną obronę wokół Rynku Kanonicznego (dziś – pl. Narutowicza) oraz na kilku barykadach w głębi miasta. To zahamowało impet natarcia. Zaczęły się zaciekłe walki uliczne.
Do pierwszych obrońców należeli: dowódca przedmościa mjr Janusz Mościcki, dowódca II dywizjonu tatarskiego pułku ułanów rtm. Romuald Borycki, dowódca plutonu żandarmerii polowej por. Edward Czuruk, adiutant dowódcy przedmościa por. Feliks Waluszewski, ppor. Dawid Wurtz z 37 pp, por. Iskander Achmatowicz z tatarskiego pułku ułanów i 16-letnia sanitariuszka Janina Landsberg-Śmieciuszewska. Wszyscy niezależnie od siebie powstrzymywali uciekających żołnierzy i kiedy zebrała się ich większa grupa zaczęli stawiać zorganizowany opór w rejonie Rynku Kanonicznego, ostrzeliwując atakujących żołnierzy bolszewickich.
Ważną rolę w tych krytycznych chwilach odegrali też żandarmi, powiadomieni o wdarciu się nieprzyjaciela do miasta przez st. żandarma Józefa Szewczyka, który z ratusza zadzwonił do dyżurnego plutonu. Kawalerzystów Bżyszkiana, którzy wpadli na Rynek, ostrzelali jego koledzy sprzed odwachu. Po zatrzymaniu impetu natarcia, żandarmi pod dowództwem por. Edwarda Czuruka bronili Rynku Kanonicznego. Po zorganizowaniu tego punktu oporu, na rozkaz mjr. R. Boryckiego, por. I. Achmatowicz z następnymi kilkunastoma ułanami ze swojego pułku obsadził skrzyżowanie ul. Warszawskiej i al. Kilińskiego, gdzie bronili się już żandarmi, którzy wycofali się ze wschodnich krańców miasta. Zbudowano prowizoryczną barykadę, w oparciu o którą powstrzymano nieprzyjaciela. Żandarmi bronili też innych pobliskich barykad.
Wielką odwagą w walce wykazał się plut. żand. Piotr Słyszko. W czasie walk dowodzony przez niego pododdział musiał przedostać się na drugą stronę ulicy, ostrzeliwanej przez bolszewicki ciężki karabin maszynowy. Chcąc dać przykład żołnierzom P. Słyszko pod ogniem przeskoczył na drugą stronę ulicy. Ci jednak nie poszli w ślady swojego dowódcy, pozostając po drugiej stronie. W tej sytuacji wrócił do swoich żołnierzy, aby ich poderwać do przebiegnięcia niebezpiecznej ulicy. Żołnierze przebiegli, jednak tym razem P. Słyszko został śmiertelnie trafiony w brzuch serią ckm-u. Dopiero po zapadnięciu zmroku żołnierze wynieśli go spod ognia, przekazując sanitariuszom. Natomiast odcięty od kolegów w ferworze walki, ranny wachm. żand. Aleksander Pokrzywnicki został zamordowany przez żołnierzy rosyjskich.
Aby sprowadzić posiłki kpt. A. de Bure przejechał przez ostrzeliwany przez nieprzyjaciela most. W czasie drogi powrotnej śmiertelnie ranny został towarzyszący mu inż. Stanisław Berezowski. Następnie kpt. A. de Bure, na czele zebranej grupy żołnierzy, przez ogrody, skrycie podszedł pod odwach, odbijając go z rąk bolszewików. Pomógł mu w tym członek Straży Obywatelskiej kpt. rez. Piotr Augustynowicz, który mieszkał w pobliżu.
Po opanowaniu sytuacji w rejonie Rynku Kanonicznego J. Landsberg-Śmieciuszewska z garstką żołnierzy pobiegła ul. Gimnazjalną i Teatralną w stronę Starego Rynku, ostrzeliwując atakujących kawalerzystów. Po jakimś czasie dzielna 16-latka została tylko z dwoma żołnierzami, reszta wycofała się za budynek sądu. W pewnym momencie jeden z żołnierzy padł martwy, a drugi – Stanisław Jeziorański – został ranny w kolano. Nie tracąc zimnej krwi dziewczyna odpięła mu pas z ładownicami i razem z karabinem i legitymacją żołnierską wyrzuciła w krzaki. Bolszewików, którzy właśnie nadjechali, udało jej się przekonać, że to ranny robotnik, nie biorący udziału w walkach. Po ich odejściu dociągnęła rannego na Rynek Kanoniczny, gdzie żołnierzem zaopiekowali się mieszkańcy. Na Rynku samorzutną obroną kierował por. Edward Świstelnicki, który pomógł jej wyciągnąć spod kul następnego rannego.
W tych krytycznych chwilach przedzierając się przez most, zapełniony uciekającymi z miasta cywilami i żołnierzami, dotarła z Radziwia 3 kompania por. Leona Hellera z I batalionu 2 kowieńskiego pułku strzelców. Żołnierze wzmocnili obronę Rynku Kanonicznego, obsadzili skrzyżowanie ulic Tumskiej i Kolegialnej oraz wyparli bolszewików z ul. Tumskiej i Grodzkiej. Nad Wisłą obronę podejścia do mostu zorganizował dowódca portu por. Bogdan Hoff. Na czele 12 żołnierzy ze sztabu Grupy Dolnej Wisły oraz rybaków i robotników portowych zatrzymał oddział bolszewicki zdążający do mostu. Słabą obronę wsparł oddział tatarskiego pułku ułanów, brawurowo przeprowadzony przez ostrzeliwany most przez rtm. Edwarda Antoniewskiego.
Wielkim męstwem i zdecydowaniem wyróżniła się 9 kompania telegraficzna jazdy ppor. Zbigniewa Brodzińskiego, stacjonująca w koszarach przy pl. Dąbrowskiego na wschodnich krańcach miasta. W obliczu ataku nieprzyjaciela ppor. Zbigniew Brodziński nie stracił zimnej krwi. Rozkazał zamknąć bramy koszar, osiodłać konie i załadować wozy sprzętem telegraficznym. Po uformowaniu kolumny, przez nagle otwarte bramy wypadło 40 konnych, a za nimi wozy ze sprzętem i żołnierzami, pędząc ul. Warszawską, przez pl. Floriański i ul. Kościuszki do mostu. Zaskoczeni bolszewicy nie zdążyli nawet zareagować, a sprzed odwachu uciekła obsługa dwóch karabinów maszynowych. Po dotarciu wozów do mostu żołnierze spieszyli się i po przebyciu stromego stoku od strony Wisły zaatakowali bolszewików na pl. Floriańskim. Osiągnąwszy powodzenie kontynuowali natarcie ul. Dominikańską (dziś – 1 Maja), docierając do poczty na rogu ul. Dominikańskiej i Więziennej, gdzie obsadzili barykadę. W walkach – poza ppor. Z. Brodzińskim – wyróżnili się szer. Edward Srebrzyński i szer. Józef Tosiek. Rannych zostało 9 żołnierzy kompanii.
Bolszewicy znajdowali się w rejonie ul. Królewieckiej obok Urzędu Monopolowego, skąd ostrzeliwali barykadę ogniem karabinu maszynowego. Aby zlikwidować to zagrożenie żołnierze pod dowództwem Adama Hetkowskiego przeprowadzili śmiały wypad. Piotr Rogoziński przeprowadził ich z barykady w taki sposób, że skrycie podeszli do stanowiska nieprzyjaciela. Od celnego strzału padł żołnierz przy ckm-ie, pozostali – ostrzeliwani przez Polaków – uciekli. W ogólnym zamieszaniu polscy żołnierze zdołali przyciągnąć karabin na barykadę. Dwukrotne ataki bolszewickie zostały powstrzymane ogniem zdobycznego ckm-u.
Róg pl. Floriańskiego broniony był przez żołnierzy z Wojskowego Urzędu Gospodarczego, żandarmów i członków Straży Obywatelskiej. Dużą inicjatywę wykazał tu kierownik Wojskowego Urzędu Gospodarczego w Płocku por. Wojciech Wierzbowski, który ze swymi podkomendnymi najpierw ewakuował za Wisłę mienie urzędu, a następnie pod ogniem bolszewickim wrócił do miasta i dowodził obroną barykady, odpierając ataki nieprzyjaciela.
W pierwszej fazie walk pomocy walczącym w mieście żołnierzom udzieliły uzbrojone statki i motorówki Flotylli Wiślanej, które w krytycznym momencie powróciły do Płocka z patroli w górze i w dole rzeki. Stanowiska rosyjskiej artylerii i karabinów maszynowych pierwszy zaczął ostrzeliwać statek opancerzony „Minister” por. Stanisława Nahorskiego i motorówka nr 15 ppor. Karola Taubego. Później do walki włączyły się pozostałe jednostki: statki „Wawel”, „Stefan Batory” i dwie motorówki.
W wyniku wymiany ognia „Stefan Batory” ppor. Stefana Kwiatkowskiego został kilkukrotnie trafiony pociskami armatnimi. Zginęło kilku marynarzy, kilku następnych zostało rannych, a statek z rozbitym sterem osiadł na mieliźnie. Załoga próbowała jeszcze kontynuować walkę, ale 4 kolejne pociski trafiły unieruchomiony statek. Mat Jan Myślisz, mimo odniesionej rany, prowadził ogień z armaty, jednak położenie załogi stawało się coraz gorsze. Unieruchomiony „Batory” był łatwym celem dla rosyjskiej artylerii. W tej sytuacji dowódca statku postanowił ewakuować załogę. Pod osłoną motorówki nr 3 marynarze zeszli na lewy brzeg, a ppor. S. Kwiatkowski i st. mar. Bronisław Michnowicz kontynuowali ostrzał nieprzyjaciela ze zdemontowanych karabinów maszynowych, ustawionych na brzegu.
Dużą ofiarność wykazała załoga motorówki nr 15. Jej dowódca ppor. K. Taube prowadził ostrzał nieprzyjaciela z armatki 37 mm i karabinów maszynowych oraz – narażając się na ogień nieprzyjaciela – ewakuował polskich żołnierzy na lewy brzeg Wisły. Kiedy został ranny, przy armacie zastąpił go kpr. mar. Franciszek Musiał, który celnym strzałem wyeliminował nieprzyjacielski ckm. Dzięki temu przechodzący właśnie przez most pluton artylerii konnej zdołał cało ewakuować się i zająć nowe stanowiska ogniowe w Radziwiu. Ponieważ oddziały rosyjskie znajdowały się również na wschodnich krańcach Płocka, ostrzeliwując jednostki rzeczne z dwóch stron, dowódca III dywizjonu Flotylli por. Stanisław Nahorski wydał rozkaz ewakuacji jednostek w górę rzeki i zakończenia udziału w walkach.
Przez cały czas walk bardzo istotne było wsparcie, jakie walczącym w mieście żołnierzom udzielały dowodzone przez mjr. dr. Gustawa Przychockiego baterie polskiej artylerii, dyslokowane w Radziwiu na lewym brzegu Wisły. Wielką odwagą wyróżnił się por. Kazimierz Kozicz z pułku artylerii ciężkiej, który celną salwą swoich haubic ogniem na wprost z drugiego brzegu Wisły unieszkodliwił bolszewicką baterię, ustawioną na wzgórzu koło katedry i ostrzeliwującą most.
Tymczasem sytuacja w mieście zaczęła się stabilizować. Zza Wisły zaczęły docierać odwody. Około godz. 17.00 do miasta wysłana została 4 kompania I batalionu 2 kowieńskiego pułku strzelców. Wobec silnego ognia żołnierze nie mieli odwagi wejść na most. W tej sytuacji osobistym przykładem pociągnął ich dowódca batalionu mjr Zygmunt Bohusz-Szyszko. Wprawdzie sam został ranny odłamkiem granatu, jednak żołnierze już się nie zatrzymali. W gęstym ogniu przebiegli most, osiągając prawy brzeg przy stracie 4 zabitych i 12 rannych.
Wielką pomoc i wsparcie obrońcom okazała ludność cywilna, w tym – kobiety i dzieci. Pomoc cywili polegała na budowie prowizorycznych barykad, donoszeniu amunicji, jedzenia, wody, opatrywaniu rannych, a w rejonach zajętych przez nieprzyjaciela – ukrywaniu polskich żołnierzy, za co groziła śmierć. Wiele domów w rejonie walk zamieniło się w prowizoryczne punkty opatrunkowe. Nie bez znaczenia było także wsparcie psychiczne, jakiego mieszkańcy udzielali walczącym. Żołnierze czuli się pewniej wiedząc, że mogą liczyć na pomoc – było to ważne zwłaszcza w pierwszej fazie walk, kiedy siły obrońców były bardzo słabe.
Od początku do walki włączyli się członkowie Straży Obywatelskiej. W walkach wyróżniło się szczególnie pięciu członków tej ochotniczej formacji: zastępca komendanta Bronisław Mosdorf oraz Jan Wichrowski, Stefan Zawidzki, Wacław Dobiszewski i Jan Świtalski. Bronisław Mosdorf w krytycznych chwilach ataku bolszewickiego powstrzymywał uciekających żołnierzy i zachęcał ich do walki. Zachęcał też mieszkańców miasta do pomocy żołnierzom, sam dając tego przykład.
15-letni Jan Wichrowski, pod silnym ogniem nieprzyjacielskim, na ochotnika zaniósł mjr. J. Mościckiemu pierwszą wiadomość o powstrzymaniu i odparciu żołnierzy bolszewickich na ulicy Kolegialnej. Następnie został wysłany przez ostrzeliwany most do dowódcy artylerii Grupy Dolnej Wisły mjr. dr. Gustawa Przychockiego w Radziwiu, by podać namiary dla polskiej artylerii. Wrócił do miasta o godz. 24.00 służąc jako przewodnik dla 2 kompanii strzelców podhalańskich, która z powodzeniem zaatakowała stanowiska bolszewickich karabinów maszynowych, nękających most. W akcji zdobyto 3 karabiny maszynowe. Sam uczestniczył też w obronie jednej z barykad i jako łącznik na ul. Grodzkiej i Więziennej.
37-letni krawiec Wacław Dobiszewski z karabinem w ręku z wielką odwagą walczył od pierwszych chwil po wdarciu się kawalerii do miasta, m.in. w obronie barykad na ulicach Kolegialnej i Dominikańskiej. W trakcie walk zginęło dwóch członków Straży Obywatelskiej: 18 sierpnia 1920 r. o godz. 18.00 na ul. Kościuszki zabity został 15-letni uczeń Stefan Zawidzki. Drugim poległym członkiem Straży był 20-letni wyrobnik Jan Świtalski. Walczył na barykadach w centrum miasta. Zginął nad ranem 19 sierpnia na Rynku Kanonicznym.
Swego rodzaju centrum zaopatrzenia dla walczących żołnierzy – dopóki nie zostało zajęte przez nieprzyjacielskich żołnierzy – stało się Gimnazjum Żeńskie im. Hetmanowej Reginy Żółkiewskiej przy ul. Kolegialnej 23, będące siedzibą Służby Narodowej Kobiet Polskich. Stąd komendantka i dyrektorka Gimnazjum Marcelina Rościszewska kierowała dostarczaniem amunicji, ewakuacją i opatrywaniem rannych.
Na barykadzie u zbiegu pl. Floriańskiego i ul. Kościuszki roznosiła broń i opatrywała rannych właścicielka pralni Maria Szymanowiczówna, która zginęła tam 18 sierpnia ok. godz. 23.00. Wśród walczących w polu i na barykadach, roznoszących amunicję i rozkazy było również około 40 płockich harcerzy, najczęściej kilkunastoletnich chłopców poniżej 17 roku życia, bowiem starsi służyli w wojsku. Na pierwszej linii walki były także płockie harcerki ze swoją komendantką Eugenią Grodzką, m.in. roznosząc na barykady wodę i oliwę do rozgrzanych karabinów. Ciężko ranna została Helena Mijakowska.
W tragicznym natarciu na Trzepowo brał udział, donosząc amunicję i pełniąc służbę łącznikową, 14-letni Józef Kaczmarski. W czasie walki otrzymał dwie rany postrzałowe – w twarz i pierś – i dwie cięte – przez głowę i usta. Kiedy leżał ranny na pobojowisku wydawało się, że podzieli los innych rannych, dobijanych przez nieprzyjacielskich żołnierzy bagnetami. Uratował go rosyjski sanitariusz, dzięki któremu rannego przewieziono do szpitala w Sierpcu, gdzie doczekał ucieczki bolszewików i w końcu sierpnia wrócił do domu.
Niespełna 12-letni Tadeusz Jeziorowski pomagał M. Rościszewskiej w doborze amunicji do różnych typów broni. 19 sierpnia rano znalazł się na opuszczonej właśnie przez żołnierzy barykadzie przy poczcie, gdzie zauważył pozostawiony karabin maszynowy na kółkach. Niewiele się namyślając wprzągł się w rzemienie i, nie zważając na strzały bolszewickiego oddziału, który zbliżał się właśnie od strony ul. Królewieckiej, zaciągnął karabin na pl. Floriański i oddał w ręce żołnierzy, którzy wybiegli mu na pomoc. Uczeń IV klasy gimnazjum Piotr Stefański, dowiedziawszy się o trzech koniach wojskowych pozostawionych w okolicy ochronki dla chłopców tzw. Stanisławówki podjął brawurową próbę ich odzyskania. Ostrzelany przez bolszewików zabił jednego i cało wycofał się ku polskim pozycjom, by potem uczestniczyć w walkach w różnych punktach miasta. Inny uczeń Kazik Sieradzki w czasie obustronnej strzelaniny podkradł się na podwórko domu przy ul. Płońskiej i niepostrzeżenie wykradł nieprzyjacielskim żołnierzom worek amunicji karabinowej.
Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, co wymienieni chłopcy. W okopach na przedpolu Płocka zginął, zarąbany szablami 14-letni Antoni Gradowski, roznoszący żołnierzom jedzenie, broń, amunicję i pełniący służbę sanitarną. Na ul. Kościuszki zginął inny harcerz, członek Straży Obywatelskiej, wspomniany już, Stefan Zawidzki. Na Starym Rynku zamordowany został nieznany z nazwiska 15-17-letni chłopiec, który z dzwonnicy kościoła farnego ostrzeliwał wkraczających do miasta bolszewików. Ci, po zlokalizowaniu strzelca, ściągnęli go, zaprowadzili na rynek i powiesili za nogi na gałęzi drzewa, a następnie szablą rozpruli mu brzuch, wyciągając wnętrzności.
W czasie kiedy impet rosyjskiego uderzenia się wyczerpał, a polska obrona okrzepła, mieszkańcy w części miasta zajętej przez żołnierzy Bżyszkiana przeżywali dramatyczne chwile. Czerwonoarmiści rzucili się do rabowania ludności i gwałcenia kobiet. Według szacunkowych danych żołnierze bolszewiccy dopuścili się w Płocku 52 gwałtów oraz ok. 30 usiłowań gwałtu. Pijane bandy chodziły od domu do domu, szukając kobiet. Rzucali się na kobiety w obecności rodziny – mężów, matek, dzieci – terroryzując swoje ofiary i innych domowników bronią. Stawiany opór czasami zniechęcał napastników, zwłaszcza pojedynczych. Gorzej było, gdy występowali w grupie, terroryzując bronią i obezwładniając swoje ofiary.
Szczególnie tragiczny los stał się udziałem sanitariuszek i rannych żołnierzy ze szpitala garnizonowego. Znajdowało się tam wtedy 22 chorych żołnierzy, felczer, 5 sanitariuszek i 2 żołnierzy. Po wtargnięciu do szpitala najeźdźcy zdewastowali i rozkradli jego wyposażenie, a potem wypędzili wszystkich z budynku. Sanitariuszki zabrali do domu za rogatkami płońskimi, gdzie były gwałcone, natomiast żołnierzy i sanitariuszy zamordowali w bestialski sposób: najpierw strzelali do nich z karabinu maszynowego w nogi, a następnie zarąbali ich szablami.
Żołnierze Armii Czerwonej z reguły pod groźbą broni zabierali wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Najchętniej brali pieniądze i kosztowności, ale nie gardzili też ubraniami, butami, bielizną, przedmiotami codziennego użytku. Zwykle po kilka razy wchodzili do mieszkań, za każdym razem rabując, bądź niszcząc to, co nie miało dla nich wartości użytkowej lub czego nie mogli zabrać. Rozbijali meble, darli książki, tłukli szklane przedmioty, itp. Odbywało się to w atmosferze zastraszania domowników, grożenia bronią, bicia i krzyków. Ofiarami rabunków i przemocy były zarówno osoby zamożne, jak i biedne. W dużej mierze pastwą rabusiów padła ludność dzielnicy żydowskiej, gdzie znajdowały się liczne sklepy. W brutalny sposób napastnicy potraktowali płockich księży, zarówno katolickich, jak i mariawickich, okradając ich i bijąc. Ponieważ w Armii Czerwonej praktycznie nie funkcjonowało zaopatrzenie, wygłodniali żołnierze bolszewiccy żywili się kosztem ludności cywilnej. Wszędzie gdzie weszli, żądali jedzenia, często alkoholu, a po zaspokojeniu głodu przystępowali do rabunków i gwałtów. Ogołocone zostały także płockie ogrody i ogródki warzywne.
W czasie kiedy ludność cywilna przeżywała tragiczne chwile, w mieście w dalszym ciągu trwały walki. Mimo zmroku obie strony się ostrzeliwały i dokonywały wypadów na swoje pozycje, co jednak nie zmieniało sytuacji, choć obfitowało w dramatyczne sytuacje. Prawdopodobnie 19 sierpnia rano w starciu z rosyjskimi kozakami została śmiertelnie ranna 20-letnia plut. Zofia Prokopowiczówna, dowodząca konnym oddziałem zwiadowców, uczestniczka obrony Lwowa i walk o Wilno.
W rejon Płocka docierały tymczasem kolejne posiłki, które pod osłoną nocy przedostawały się do miasta. O świcie rozpoczęło się polskie przeciwnatarcie. Początkowo bolszewicy stawiali silny opór, strzelając ogniem na wprost z armat ustawionych na ulicach i próbując kontratakować. Na tym etapie walk wielkie wsparcie obrońcom okazał 2 pluton 4 dywizjonu artylerii konnej por. Konstantego Hartingha, który niepostrzeżenie wrócił do miasta spod Rogozina. Artylerzyści po kolei rozbijali barykady obsadzone przez nieprzyjaciela w al. Kilińskiego i ul. Misjonarskiej, a następnie torowali drogę polskiej piechocie w ul. Dominikańskiej. Nacierające pododdziały korzystały także ze skutecznego wsparcia artyleryjskiego zza Wisły oraz samolotów z 13 eskadry myśliwskiej, skupiających się na zwalczaniu nieprzyjacielskiej artylerii i gniazd karabinów maszynowych. Wyróżnili się tu dwaj piloci, atakujący bolszewików z niskiego pułapu: ppor. Władysław Zdunik i sierż. Ludwik Patalas, którego samolot został trafiony w chłodnicę, jednak pilot zdołał wylądować na drugiej stronie Wisły.
Siły polskie zaczęły stopniowo odzyskiwać teren i spychać przeciwnika na obrzeża miasta. Po godz. 10.00 ich opór znacznie osłabł, ograniczając się do osłony odwrotu. O godz. 11.00 oddziały polskie wyszły na linię okopów przedmościa. III Korpus Konny pospiesznie skierował się na północ i północny-wschód, próbując przebijać się na wschód, co ostatecznie skończyło się przekroczeniem granicy niemieckiej w Prusach.
Płock był wolny. Wszystkich opanowała wielka radość. Zaczęło się podliczanie strat. W walkach pod Płockiem i w jego obronie zginęło ok. 300 żołnierzy i kilka osób spośród ludności cywilnej. Rannych było ok. 300-400. Po stronie bolszewickiej było ok. 40 zabitych. W wyniku walk i grabieży poszkodowanych zostało około 800 rodzin. Łączne straty mieszkańców oszacowano na ponad 16 mln marek polskich, prawie 20 tys. rubli i 200 dolarów USA. Magistrat miasta stracił 1,5 mln marek polskich.
Znaczenie obrony Płocka polegało przede wszystkim na wiązaniu i absorbowaniu sił III Korpusu Konnego, co opóźniło wykonanie rozkazu jego marszu na Płońsk. W ten sposób IV Armia i III Korpus Konny straciły bezcenny czas, co przyczyniło się do klęski armii bolszewickich w bitwie nad Wkrą. Tak więc choć obrona Płocka nie należała do decydujących fragmentów wojny, to jednak miała swoje znaczenie wojskowe i wpłynęła na sytuację na północnym Mazowszu. Bez wątpienia swoją ofiarnością i poświęceniem żołnierze i mieszkańcy miasta przyczynili się również do odparcia najazdu bolszewickiego i uratowania niepodległości Polski.
Obrona Płocka na tle innych bitew i starć wyróżniała się tym, że rozgrywała się na lądzie, wodzie i w powietrzu. Oczywiście główne działania prowadziły siły lądowe, wśród których dominowała piechota i artyleria, ale także kawaleria i formacje pomocnicze, które w normalnych warunkach udziału w walkach raczej nie biorą: telefoniści, żandarmi, żołnierze Wojskowego Urzędu Gospodarczego, policjanci, Straż Obywatelska, harcerze, Służba Narodowa Kobiet Polskich oraz niezorganizowani w żadne struktury cywile. Z Wisły obrońców w pierwszej – najbardziej krytycznej – fazie walk wspierały statki i motorówki Flotylli Wiślanej, a 19 sierpnia 1920 r. do walki włączyły się samoloty 13 eskadry myśliwskiej, ostrzeliwując nieprzyjaciela z powietrza.
Specyfiką obrony Płocka był też liczny udział ludności cywilnej w pomocy dla walczących żołnierzy oraz jej bezpośrednie uczestnictwo w walkach. Za tę postawę najbardziej wyróżniający się cywile otrzymali Krzyże Walecznych, podobnie jak miasto Płock. W II Rzeczypospolitej tylko dwa polskie miasta zostały wyróżnione odznaczeniami wojskowymi: Płock – Krzyżem Walecznych i Lwów – orderem Virtuti Militari.
Największa uroczystość odznaczenia obrońców miała miejsce 10 kwietnia 1921 r., kiedy do Płocka przyjechał marszałek Józef Piłsudski udekorować herb miasta Krzyżem Walecznych oraz odznaczyć najbardziej zasłużonych obrońców orderami Virtuti Militari i Krzyżami Walecznych. Łącznie odznaczono kilkudziesięciu obrońców. Niemal wszyscy wymienieni powyżej otrzymali ordery Virtuti Militari lub Krzyże Walecznych.
Przypinając Krzyż Walecznych do poduszki z herbem miasta J. Piłsudski powiedział:
Za zachowanie męstwa i siły woli w ciężkich i nadzwyczajnych okolicznościach, w jakich się znalazło miasto, za męstwo i waleczność – mianuję miasto Płock kawalerem Krzyża Walecznych.
Rada Miasta w dowód wdzięczności nadała gościowi tytuł Honorowego Obywatela Miasta Płocka.
Poza oficerami i żołnierzami Krzyżami Walecznych odznaczeni zostali cywile, uczestnicy obrony, wśród których byli: przewodniczący Obywatelskiego Komitetu Obrony Państwa na powiat płocki Tadeusz Świecki, poseł Karol Mierzejewski, komendantka Służby Narodowej Kobiet Polskich Marcelina Rościszewska, sanitariuszka Janina Śmieciuszewska, zastępca komendanta Straży Obywatelskiej Bronisław Mosdorf, członkowie Straży Obywatelskiej Wacław Dobiszewski i Jan Wichrowski, harcerze: Tadeusz Jeziorowski, Józef Kaczmarski, oraz pośmiertnie Antoni Gradowski i Stefan Zawidzki. Symboliczna dekoracja dwóch ostatnich nastąpiła 16 maja 1921 r. – w czasie obchodów 10-lecia płockiego harcerstwa – poprzez przypięcie Krzyży Walecznych do ich grobów przez przedstawiciela Naczelnictwa ZHP Władysława Nekrasza.
Dla płocczan obrona miasta miała też duże znaczenie, stanowiąc powód do autentycznej dumy. Na trwałe zapisała się w pamięci zbiorowej płocczan, którzy czynem i krwią udowodnili swe przywiązanie do niepodległości i gotowość obrony własnych domów. Tę determinację i prawdziwe bohaterstwo docenili dowódcy wojskowi z marszałkiem J. Piłsudskim na czele. Obrona w sierpniu 1920 r. jest do dzisiaj jednym z najchlubniejszych wydarzeń w historii miasta.
POMYSŁ, PROJEKTY GRAFICZNE, REALIZACJA - © POLONIJNA AGENCJA INFORMACYJNA
PROJEKTY - WYDARZENIA - KAMPANIE - WYSTAWY
POLONIJNEJ AGENCJI INFORMACYJNEJ
zgodnie z prawem autorskim należy podać źródło:
Polonijna Agencja Informacyjna, autora - jeżeli jest wymieniony
i pełny adres internetowy artykułu wraz z aktywnym linkiem do strony z artykułem.