To był piątek. CIepły koniec lata 1939. 1 września o godzinie 4.45 niemiecki pancernik szkolny „Schleswig-Holstein” rozpoczął ostrzał Westerplatte, Wojskowej Składnicy Tranzytowej na terenie Wolnego Miasta Gdańska, bronionej przez około 200 żołnierzy którzy 7 dni bohatersko odpierali powtarzające się ataki niemieckie z morza, ziemi i powietrza, stając się symbolem polskiego oporu. Tak wyobrażamy sobie początek II wojny światowej. Prawda jest jednak bardziej złożona.
Wojska niemieckie uderzyły na nasz kraj na całej długości polsko-niemieckiej granicy oraz z terytorium Moraw i Słowacji. Natarcie wspierały naloty bombowe Luftwaffe na polskie miasta, węzły kolejowe i fabryki. Niemieckie siły liczyły przeszło 1,8 mln żołnierzy uzbrojonych w 11 tys. dział, 2,8 tys. czołgów i 2 tys. samolotów. Polsce udało się zmobilizować blisko milion żołnierzy, 4,8 tys. dział, 700 czołgów i 400 samolotów. Przewaga Niemców była więc miażdżąca.
Trwa spór historyków, gdzie padły pierwsze strzały. Przeważa opinia, że miejscem, w którym zaczęła się II wojna, był Wieluń, 15-tysięczne miasteczko położone 21 km od polsko-niemieckiej granicy. – Według zapisów w dzienniku bojowym 76 Eskadry Bombowców z 4 Floty Powietrznej Luftwaffe, 29 bombowców Ju-87B pojawiło się nad miastem o 4.35, wtedy też rozpoczął się nalot.
„Rano 1 września 1939 roku obudził mnie huk samolotów. W chwilę potem usłyszałem przeraźliwy świst i wybuch bomby na terenie ogrodu szpitalnego. Była to pierwsza bomba, która w ogóle padła na Wieluń. Po wybuchu bomby część budynku, w którym ja mieszkałem, a mieszkałem na terenie szpitala w budynku gospodarczym, zaczęła się walić. [...] Przed budynkiem zastałem kilka płaczących sióstr szpitalnych. Kazałem im biec do ogrodu i kłaść się na ziemię, sam zaś chciałem się udać do szpitala. Zobaczyłem jednak nawracające samoloty i również pobiegłem do sióstr do ogrodu i położyłem się na ziemi. Słyszałem w tym czasie krzyki i jęki z zawalonego budynku gospodarczego, gdzie zostały przywalone gruzem pracownice kuchni, które od wczesnych godzin rannych przygotowywały śniadanie. Nawracające samoloty powtórnie zrzuciły bomby na szpital. [...] Gdy minął pierwszy nalot [...] udałem się do płonącego szpitala. Na schodach przed wejściem leżał zabity człowiek. Nie był to jednak chory, lecz ktoś, kto przybiegł tu z miasta. Na chodniku przed szpitalem również leżeli zabici. [...] W zawalonym szpitalu jakakolwiek pomoc z naszej strony była bezskuteczna. Drugi budynek szpitalny, gdzie było położnictwo, miał całkowicie zerwany od podmuchu eksplodującej bomby dach” – zeznawał po wojnie Zygmunt Patryna, mieszkaniec miasta.
Podczas kilkugodzinnego bombardowania Luftwaffe zrzuciło na Wieluń 46 ton bomb. Trzy czwarte miasta legło w gruzach, zginęło według różnych szacunków od tysiąca do ponad 2 tys. mieszkańców. – Miasto nie miało znaczenia militarnego, nie stacjonowały tam żadne oddziały, nie było przemysłu, nalot był treningiem dla pilotów, jego celem było też sianie paniki wśród ludności cywilnej
Niektórzy historycy uznają, że pierwszym obiektem niemieckiego ataku w Polsce był Tczew, nad którym bombowce wroga pojawiły się o godzinie 4.34. Zadaniem pilotów było uniemożliwienie Polakom zniszczenia znajdujących się tam mostów na Wiśle: drogowego i kolejowego. Stanowiły one strategiczną przeprawę łączącą Rzeszę z Prusami Wschodnimi i zostały zaminowane kilka dni wcześniej przez polskich saperów.
Niemieckie maszyny zbombardowały dworzec i okolice mostów, uszkadzając przewody odpalające ładunki. O 4.45 do mostów dotarł też pociąg z niemieckimi żołnierzami. Broniącemu przeprawy 2 Batalionowi Strzelców udało się odeprzeć atak, a saperzy ponownie przygotowali materiały wybuchowe i zaczęli wysadzanie tczewskich mostów.
Obrona Westerplatte przez polskich żołnierzy stałą się legendą kampanii wrześniowej. Dzięki Polskiemu Radiu wszyscy usłyszeli o waleczności zaledwie 182 ludzi. Dowództwo nad tym małym oddziałem objął mjr Henryk Sucharski. Obrońcy byli wyposażeni w zaledwie 4 moździerze i 3 działa małego kalibru.
Gdy 1 września o godz. 4:45 niemiecki pancernik "Schleswig-Holstein" rozpoczął ostrzeliwanie Westerplatte, symbolicznie dał początek II wojnie światowej. Kilka dni wcześniej przypłynął do Gdańska z "kurtuazyjną wizytą". W społecznej świadomości Składnica stała się zatem pierwszym celem niemieckim, mimo iż w rzeczywistości w kilku punktach granicznych ofensywę rozpoczęto kilkanaście minut wcześniej.
Pierwsze ostrzeliwanie zwiastowało piekło, jakie mieli przeżyć na Westerplatte polscy obrońcy. 18 dział pancernika umilkło dopiero wtedy, gdy przeniósł się on w rejon Helu.
Jednocześnie Niemcy przypuścili szturm lądowy na Westerplatte. Pierwszym punktem, wokół którego toczono zaciekłe walki, była placówka "Prom", którą dowodził Leon Pająk. Polacy pozwolili zbliżyć się Niemcom na możliwie najmniejszą odległość, po czym otworzyli ogień ze swoich karabinów maszynowych. Nieprzygotowani na tak skuteczną obronę Niemcy, zmuszeni zostali do wycofania się, zostawiając za sobą wielu zabitych i rannych. Również innym placówkom udało się przetrzymać pierwszy atak.
Po załamaniu ofensywy zaskoczeni Niemcy postanowili "zmiękczyć" obronę. "Schleswig-Holstein" podpłynął na odległość zaledwie 500 metrów i zaczął razić Składnicę ogniem. 1 września zameldowano o pierwszych stratach po polskiej stronie. Zginęli st. sierż. Wojciech Najsarek, kpr. Kowalczyk, st. leg. Ziemba oraz strzelec Bronisław Uss. W tym dniu Niemcy aż trzykrotnie podejmowali się przeprowadzenia ataku, lecz wszystkie próby zakończyły się niepowodzeniem.
Według wstępnych założeń dowództwa polska placówka miała wytrzymać 12 godzin, aż do nadejścia wsparcia. Taki był plan obrony, który i tak uznawano za optymistyczny, wziąwszy pod uwagę nikłość załogi Westerplatte i spodziewaną przewagę Niemców. Kontrofensywa nigdy nie nadeszła.
Fatalna sytuacja wokół Westerplatte doprowadziła do rozłamu w gronie dowódców Składnicy. Od 2 września na Westerplatte dowodził faktycznie kpt. Franciszek Dąbrowski, który będąc zastępcą Sucharskiego, zmienił go na stanowisku. Sucharski przeszedł ciężkie załamanie nerwowe, był gotowy się poddać.
Drugiego dnia wojny Niemcy ponowili ataki lądowe. Mimo naporu wroga, podciągającego coraz liczniejsze oddziały, żołnierze polscy wytrzymali natarcie. Dramat rozpoczął się około godz. 17.00, gdy nad Westerplatte nadleciały niemieckie bombowce. Straty tego dnia wyniosły 9 zabitych i wielu rannych. Wieczorem niemieckie oddziały jeszcze raz bez powodzenia spróbowały wedrzeć się do placówki.
To wtedy warszawski spiker radiowy nadal nadaje komunikat, który dociera do całej Polski: "Westerplatte broni się nadal". Dopóki Westerplatte trwało, dopóty walka była możliwa.
W kolejnych dniach Niemcy za wszelką cenę usiłują zdobyć placówkę. 5 września Sucharski zwołał naradę dowódców, na której postanowiono trwać na stanowiskach.
Rankiem 7 września szaleńczy szturm niemiecki dotarł niemalże do centrum placówki. Bohaterstwo obrońców jeszcze raz pozwoliło na odrzucenie Niemców. To jednak ostatnia próba obrony. Na skutek wyczerpania amunicji oraz fatalnej sytuacji sanitarnej mjr Sucharski decyduje się poddać placówkę.
Polacy skorzystali z możliwości honorowej kapitulacji. Walczyli dopóki mogli, dalszy opór byłby pewną śmiercią. W dowód uznania dla bohaterskiej postawy Polaków gen. Eberhardt, kierujący niemieckim natarciem, pozwolił Sucharskiemu zachować oficerską szablę. Polskie straty wyniosły ostatecznie 15 zabitych oraz 50 rannych. Niemcy stracili nawet 400 zabitych i rannych.
Mieli bronić się 12 godzin, utrzymali się aż 7 dni, budując wokół siebie mit nieustępliwości i bohaterstwa polskiego żołnierza, tych, którzy "czwórkami do nieba szli", jak napisał Konstanty Ildefons Gałczyński.
„A więc wojna! Z dniem dzisiejszym wszelkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze życie, publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory, weszliśmy w okres wojny. Musimy myśleć tylko o jednym – walka aż do zwycięstwa!” – brzmiał komunikat nadany 1 września o 6.30 w Polskim Radio.
Rozporządzeniem prezydenta Rzeczypospolitej Ignacego Mościckiego wprowadzony zostaje na terenie całej Polski stan wojenny.
„Obywatele Rzeczypospolitej! Nocy dzisiejszej odwieczny wróg nasz rozpoczął działania zaczepne wobec Państwa Polskiego, co stwierdzam wobec Boga i Historii. W tej chwili dziejowej zwracam się do wszystkich obywateli państwa w głębokim przeświadczeniu, że cały naród w obronie swojej wolności, niepodległości i honoru skupi się dookoła Wodza Naczelnego i sił zbrojnych oraz da godną odpowiedź napastnikowi, jak to się już nieraz działo w historii stosunków polsko-niemieckich. Cały naród polski, błogosławiony przez Boga, w walce o swoją świętą i słuszną sprawę, zjednoczony z armią, pójdzie ramię przy ramieniu do boju i pełnego zwycięstwa”
Odezwa Prezydenta RP Ignacego Mościckiego z 1 września 1939 r.
Dowódca wojsk niemieckich gen. Walter von Brauchitsch wydaje odezwę do Polaków na zajmowanych przez Wehrmacht terenach, zawierająca nakaz bezwarunkowego stosowania się do zarządzeń niemieckiej administracji wojskowej i obietnicę stosowania się do postanowień prawa międzynarodowego.
Po przekazaniu mi przez Führera władzy wykonawczej na obszarach polskich okupowanych przez wojska niemieckie, podaję do wiadomości, co następuje:
Do ludności ! Z woli Führera i Naczelnego Dowódcy sił zbrojnych wkroczyły w Wasz kraj wojska niemieckie.
Na obszarach okupowanych przez wojska niemieckie naczelni dowódcy poszczególnych armii objęli władze wykonawczą. Należy się bezwzględnie stosować do ich rozkazów oraz do zarządzeń wszystkich niemieckich władz wojskowych. Siły zbrojne nie widzą w ludności cywilnej swego wroga, wszystkie postanowienia prawa międzynarodowego będą szanowane.
Życie gospodarcze kraju oraz administracja są nadal czynne lub będą zorganizowane na nowo.
Złożenie pracy jest wzbronione, bierny opór oraz sabotaż wszelkiego rodzaju będą uważane za czynność wrogą, skierowaną przeciw niemieckim siłom zbrojnym, i zwalczać się je będzie wszelkimi środkami.
Każdy powinien się stosować do rozkazów wydanych w interesie każdego z osobna jak i ogółu.
Główna Kwatera, dnia 1 września 1939 r.
Naczelny Dowódca Wojska von Brauchitsch
Trzy polskie urzędy pocztowe podlegały Rzeczypospolitej i posiadały status eksterytorialności. Pocztowcy nosili zielone uniformy, przypominające mundury wojskowe. Systematycznie przechodzili szkolenia, mające przygotować ich do zbrojnej obrony placówek.
Wiosną 1939 r. kierowanie przygotowaniami do obrony Polskiego Urzędu Pocztowo-Telegraficznego Gdańsk 1, przy Placu Heweliusza, przejął oddelegowany z Warszawy Konrad Guderski. Załogę wzmocniono nowymi pracownikami, przygotowano materiały do zabarykadowania wejść do budynku, zgromadzono broń. Oprócz karabinów, pistoletów i granatów, udało się potajemnie dostarczyć na teren placówki trzy karabiny maszynowe. W nocy z 31 sierpnia na 1 września otwarto tajną instrukcję, która zapewniała, że sześć godzin po niemieckim ataku nadejdą z odsieczą jednostki wojska polskiego. Pięćdziesięciu pocztowców było gotowych do walki.
Natarcie na gmach Poczty Polskiej rozpoczęło się 1 września 1939 r. o godz. 4.45. Wzięły w nim udział jednostki Schutzpolizei (gdańskiej policji porządkowej) oraz odziały SS Heimwehr Danzig. Atak, prowadzony od strony ulicy i z piwnic sąsiedniego budynku, został odparty. W południe napastnicy rzucili do walki samochody pancerne oraz rozpoczęli ostrzał z dwóch lekkich dział.
Mimo tego, że obiecywana pomoc nie nadeszła, pocztowcy odrzucili propozycję kapitulacji. Po południu Niemcy użyli ciężkiej artylerii, a następnie zalali piwnice benzyną i podpalili gmach. Wobec tragicznej sytuacji zdecydowano o poddaniu placówki. Pierwsi dwaj obrońcy, którzy opuścili budynek, zostali zabici na miejscu. Kilkunastu ciężko rannych przewieziono do szpitali. Pozostali zostali uwięzieni. Jedynie czterej zdołali się ukryć. W walce śmierć poniosło 8 obrońców Poczty. W wyniku ran, głównie ciężkich oparzeń, zmarło 6 osób – w tym 67-letni dozorca i jego 10-letnia wychowanica.
29 września 1939 r. niemiecki sąd polowy skazał 38 wziętych do niewoli pocztowców na śmierć. Zostali oni rozstrzelani 5 października
Rozpoczyna się zorganizowany i zaplanowany niemiecki mord na ludności cywilnej, w tym zwłaszcza na polskich elitach na ziemiach zachodnich Rzeczypospolitej, dokonywany przez Selbstschutz czyli oddziały dywersyjne rekrutujące się z niemieckiej ludności zamieszkałej w Polsce i oddziały policji bezpieczeństwa tzw. Einsatzgruppen.
Do tej akcji Niemcy przygotowywali się przez kilka miesięcy. Celem byli m.in. politycy, działacze społeczni, dawni powstańcy zamieszkujący zachodnie tereny Polski. Mordując ich, naziści chcieli pozbawić lokalne społeczności liderów.
W Głównym Urzędzie Sicherheitsdienst, kierowanym przez Heinricha Himmlera, powstała specjalna komórka, która rozpoczęła kompletowanie list proskrypcyjnych. W sumie znalazło się na nich 61 tysięcy osób: polityków, ludzi kultury, przedstawicieli duchowieństwa czy działaczy społecznych. W sporządzaniu spisów pomagała agentura działająca wśród niemieckiej mniejszości w Polsce. Latem 1939 roku rozpoczęło się formowanie specjalnych komórek operacyjnych, w skład których wchodzili przedstawiciele SD, gestapo i policji kryminalnej, zwanej kripo. Zwierzchność nad nimi sprawował Reinhard Heydrich. Ostatecznie po wkroczeniu do Polski Wehrmachtu weszło też tutaj sześć tzw. Einsatzgruppen, odpowiedzialnych za pacyfikacje i publiczne egzekucje.
Szacuje się, że do końca 1939 roku na ziemiach zachodnich zginęło 40 tysięcy osób. Wkrótce po pierwszych egzekucjach rozpoczął się kolejny etap czystki – wielkie wysiedlenia Polaków z ziem zachodnich do Generalnego Gubernatorstwa.
Luftwaffe przeprowadziło tego dnia naloty terrorystyczne na szereg polskich miast. Celem była ludność cywilna, infrastruktura drogowa i kolejowa. Samoloty z czarnymi krzyżami pokryły polskie niebo
To była niemal samobójcza misja. Ociężały górnopłat stanął do walki z nowoczesnymi niemieckimi maszynami. Władysław Gnyś wiedział, że nie ma szans. Po krótkiej potyczce odleciał, wkrótce dostrzegł bombowce lecące nieść śmierć cywilom. Bez wahania zaatakował i strącił dwie bestie. Były godziny poranne 1 września 1939 roku. Lotnictwo III Rzeszy straciło pierwsze maszyny.
O godz. 5.45 Gnyś wystartował z lotniska w Balicach. Wraz z dowódcą III/2 Dywizjonu Myśliwskiego, kpt. Mieczysławem Medweckim miał przechwycić wrogie bombowce wracające z bombardowania Krakowa. Polscy piloci w przestarzałych myśliwcach PZL P.11c stanęli do walki. Medwecki szybko został zestrzelony przez sierż. Franka Neuberta nad polami pod wsią Chrosna w Małopolsce. Kapitan był pierwszym pilotem, który poległ w II wojnie światowej. Gnyś stoczył krótki pojedynek z por. Johannesem Brandenburgiem oraz Neubertem, który przyleciał wspomóc kolegę. Po serii manewrów będący bez szans polski pilot wykonał ostry skręt i zdołał uciec wrogom.
Gnyś kontynuował lot, wiedząc, że gdzieś w powietrzu suną dwa ciężkie i słabo zwrotne Dorniery Do-17 z 77 Pułku Bombowego Luftwaffe. Napotkał je w okolicach Olkusza i zaatakował. „W pierwszej chwili zauważyłem, że strzelec do mnie strzela, ale po kilku seriach przestał strzelać i lewy silnik zaczął lekko dymić” – opisze po latach starcie.
„Wyrwałem w górę. Samoloty niemieckie zaczęły schodzić w dół. Zaatakowałem powtórnie samolot, który poprzednio był przeze mnie atakowany, przechodził na moją stronę. Strzelec samolotu strzelał. Oddałem kilka długich i dobrych, jak mi się wydawało, serii i zszedłem w dół. Znalazłem się dość nisko nad ziemią. Po wyciągnięciu samolotów nie widziałem i sądziłem, że schowały mi się za wzgórze, pomimo jednak obserwacji przypuszczalnego kierunku lotu, samolotów zobaczyć nie mogłem. Było to dla mnie jednak dziwne” – relacjonował.
„Widziałem coś dymiącego się na ziemi, ale się temu nie przyglądałem i wziąłem kurs na lotnisko. Samoloty przeze mnie atakowane były dwustatecznikowe i jak wtedy określiłem, były to dorniery. W drodze powrotnej oddałem krótką serię do przelatującego He 111, na dużej ode mnie odległości pod kątem około 90 stopni, ale z powodu braku amunicji zawróciłem do bazy. W drodze powrotnej zauważyłem palący się samolot na ziemi kpt. M. Medweckiego” – wspominał.
Dorniery nie odleciały. Zostały zniszczone. Pod presją ostrzału z myśliwca Gnysia jeden z niemieckich pilotów doprowadził do kolizji z drugą maszyną. W efekcie oba bombowce spadły nad miejscowością Żurada niedaleko Olkusza.
Por. Gnyś został pierwszym pilotem alianckim, którzy zestrzelił niemiecki samolot w czasie wojny.
1 września rozegrała się również bitwa pod Mokrą. Stoczyła ją Wołyńska Brygada Kawalerii dowodzona przez płk. dypl. Juliana Filipowicza.
Wołyńska Brygada Kawalerii osłaniała lewe skrzydło Armii "Łódź" w rejonie Miedźno-Mokra. Na stanowiska obronne brygady wyszło uderzenie niemieckiej 4 dywizji pancernej, która liczyła 341 czołgów.
Siły polskie stanowiły 12 pułk ułanów podolskich, 21 pułk ułanów nadwiślańskich, 19 pułk ułanów wołyńskich i 2 pułk strzelców konnych, 2 dywizjon artylerii konnej
Około godziny 8.00 patrole i oddziały rozpoznawcze dywizji pancernej zaatakowały z marszu stanowiska 21 pułku ułanów, ale zostały odrzucone, tracąc cztery czołgi.
Drugie natarcie wykonane o godzinie 10.00 nie odniosło również powodzenia - tym razem Niemcy stracili dwanaście czołgów. Uderzenie to było poprzedzone silnym ogniem artyleryjskim i nalotem bombowców nurkujących na pozycje polskie. Główny wysiłek niemieckiego uderzenia zmierzał do opanowania drogi w wyrwie leśnej w kierunku Mokra III. Nieprzyjaciel zorientował się, że las na północnym skrzydle obrony 21 puł. nie był obsadzony i tu skoncentrował dodatkowe siły, próbując obejść pozycje polskie z boku i z tyłu. Ogień artylerii 2 dywizjonu częściowo zdezorganizował niemieckie natarcie, ale nie był w stanie go powstrzymać. Pomimo strat, czołgi przerwały pozycje 4 szwadronu i wyszły na stanowiska baterii dywizjonu . W tym czasie do działań włączył się pociąg pancerny nr 53, który z nasypu kolejowego ostrzelał niemieckie czołgi, które nie wytrzymały ognia artyleryjskiego i zawróciły. W celu wsparcia 21 puł dowódca Wołyńskiej BK wprowadził do walki 3. szw. 12 puł i 21 dyon ppanc. Kontratak polskich oddziałów spowodował duże zamieszanie i niemieckie czołgi wycofały.
Około godz. 12.15 czołgi 4 dywizji pancernej ponownie ruszyły do ataku na pozycje 21 puł. W przesmyk między lasami pod Mokrą III na pozycje pułku wdarło się ok. 100 czołgów. Główne uderzenie zostało skierowane na stanowiska obronne 4 szwadronu por. Karola Kantora. Niemieckie wozy przedarły się przez pozycje szwadronu i wyszły na polanę. To spowodowało, że 21 pułk wycofał się pozostawiając w terenie osamotnione punkty oporu. Ciężar obrony przejął 12 pułk. Niemieckie natarcie załamało się.
Czwarte niemieckie uderzenie na stanowiska Wołyńskiej Brygady Kawalerii nastąpiło ok. godz. 15.00 - 15.30. Wspierał je ogień lotnictwa i artylerii. Na kierunku Rębielic Królewskich, czołgi niemieckie podeszły do lasu zagrażając tym samym poprzez dwustronne oskrzydlenie i ewentualne zagrożenie szwadronom 21 pułku, które walczyły na zachodnim skraju lasu Mokra.
Dowódca pułku ppłk Rostwo de Suski postanowił wycofać je na drugą linię oporu. Mimo silnego ognia artylerii oraz czołgów szwadrony spokojnie i w sposób uporządkowany wykonały odskok i zajęły skraj lasu na wschód od Mokra I. Ponownie ciężar walki spadł na 12 pułk i 2 dywizjon artylerii konnej . Napór 4 dywizji pancernej spowodował to, że jenostki te otrzymały wsparcie przez 2 pułk strzelców konnych. W ogniu tych jednostek polskich niemieckie natarcie załamało się.
Około godz. 18.00 poszczególne oddziały Wołyńskiej Brygady Kawalerii rozpoczęły odwrót z zajmowanych dotąd pozycji. Natomiast wieczorem dnia 2.IX. dowódca brygady płk. Filipowicz otrzymał rozkaz przejścia do odwodu GO " Piotrków", w rejon Głupice- Drużbice.
Bitwa pod Mokrą zakończyła się dużym sukcesem Wołyńskiej BK, która przez cały dzień zatrzymywała marsz kilkakrotnie silniejszej dywizji pancernej i zadała jej poważne straty w ludziach i w sprzęcie, wynoszące ok. 150 wozów bojowych i ok. 40-50 czołgów. Brygada również poniosła ciężkie straty: ok. 500 zabitych i rannych żołnierzy, 6 dział, kilka tankietek i samochodów pancernych oraz 500 koni.
Dwa szwadrony 18. Pułku Ułanów Pomorskich brawurowym manewrem kawaleryjskim hamują marsz XIX Korpusu Pancernego gen. Heinza Guderiana w kierunku strategicznego węzła kolejowego w Chojnicach; w boju ginie dowódca pułku płk Kazimierz Mastalerz. Rodzi się legenda o ataku z szablami na czołgi, wykorzystywana w propagandzie niemieckiej, a po wojnie także w debatach historyczno-politycznych epoki PRL.
A jak było w rzeczywistości?
Najbardziej na północ z całego polskiego ugrupowania Armii "Pomorze" wysunięto Pomorską Brygadę Kawalerii. Brygada składała się z 4 pułków kawalerii: 2 Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich ze Stargardu, 8 Pułku Strzelców Konnych z Chełmna, 16 Pułku Ułanów Wielkopolskich z Bydgoszczy i 18 Pułku Ułanów Pomorskich z Grudziądza oraz pomniejszych oddziałów.Wciśnięto ją w tzw. korytarz pomorski, przez co była oddziałem znajdującym się najbliżej Lądowej Obrony Wybrzeża. Gros jej sił znajdował się w rejonie Brusy - Lubnia. Najbardziej nas interesujący 18 pułk ułanów znalazł się na południe od Chojnic.
Naprzeciwko polskich sił stanęły oddziały XIX Zmotoryzowanego Korpusu Armijnego Heinza Guderiana. W jego skład wchodziła 3. Dywizja Pancerna i 2 dywizje zmotoryzowane: 2. i 20.
Już od pierwszego dnia wojny silne natarcie niemieckiej 20 Dywizji Zmotoryzowanej zostało skierowane od zachodu na pozycje polskie pod Chojnicami. Samego miasta bronił batalion strzelców dowodzony przez pułkownika Gustawa Zacnego.
Główne siły niemieckie uderzyły na północne skrzydło, bronione przez 85 batalion piechoty. Oddział ten około godziny 14.00 otrzymał rozkaz odejścia za Brdę. Decyzja ta, a także wyparcie pododdziałów 18 pułku ułanów spod Moszczanicy zmusiło generała Stanisława Grzmota - Skotnickiego do wydania rozkazu kontruderzenia w celu ułatwienia odwrotu własnej piechocie.
Późnym popołudniem, około godziny 17.00, pułkownik Kazimierz Mastalerz wydaje rozkaz do ataku. Słysząc to adiutant, porucznik Godlewski wysuwa propozycję przeprowadzenia pieszego natarcia. Odpowiedź, jaką usłyszał od dowódcy była następująca: "Młodzieńcze, sam wiem jak wykonać rozkaz niemożliwy do wykonania".
Major Stanisław Malecki na czele I- szego szwadronu gestem uniesionej szabli daje sygnał do rozpoczęcia uderzenia. Jest to moment historyczny - mamy do czynienia z pierwszą szarżą w całej II wojnie światowej. Oddział polski przyjmuje szyk luźny i rusza galopem. Niemcy otwierają z karabinów maszynowych ogień do Polaków jadących jeszcze w lesie, intensyfikują go, gdy ci wyskoczą na wolną przestrzeń. Padają pierwsi zabici i ranni, ale szarża nabiera animuszu, jeźdźcy z szablami w wyciągniętych rękach kładą się płasko na końskich szyjach. Po chwili dołącza i drugi szwadron, dowodzony przez rotmistrza Jana Ładosia. Przez pole szeroką ławą pędzi teraz około ćwierć tysiąca jeźdźców. Niemiecka piechota nie próbuje się bronić, i w popłochu porzuca swoje pozycje. Wydawałoby się, że sytuacja jest przesądzona na korzyść Polaków, gdy nagle zza zakrętu drogi prowadzącej do Chojnic wyłania się długa niemiecka kolumna pancerno - motorowa. Widząc grozę sytuacji, natychmiast otwiera ona ogień. Polacy, jadący pełnym galopem, nie mają możliwości wykonania nawrotu. To już nie walka, to rzeź kawalerzystów. Ginie wraz ze swym koniem prowadzący szarżę rotmistrz Eugeniusz Świeściak.
Kawalerzyści pod dowództwem rotmistrza Ładosia grupkami szukają chaotycznie odwrotu. Udaje im się odskoczyć za Brdę, do miejscowości Kwieki. Dowodzenie resztkami pułku przejmuje major Stanisław Malecki, ten sam, który rozpoczął szarżę. Generał Grzmot - Skotnicki wysyła swoje słowa uznania: "18. Pułk Ułanów Pomorskich okrył się nieśmiertelną chwałą. Zapisał się w dziejach kawalerii złotymi głoskami". Przekazuje mu także swój Krzyż Virtuti Militari.
Efektem uderzenia Polaków było zatrzymanie postępu Niemców, którym nie udało się dotrzeć tego dnia do przepraw na Czarnej Wodzie.
Szarża pod Krojantami budzi wiele wątpliwości. Faktem pozostaje jednak niezaprzeczalne męstwo polskich kawalerzystów. Należy zwrócić uwagę, iż o żadnej szarży na czołgi nie może być mowy, że doszło tutaj do niezamierzonego natknięcia się na kolumnę motorową Niemców. Ostrzelani przez hitlerowców kawalerzyści wycofali się, nie podejmując bezsensownej walki.
1 września to początek długotrwałej zaciętej obrony polskiego wybrzeża w rejonie Gdyni i Oksywia. Dowództwem Lądowej Obrony Wybrzeża kieruje płk Stanisław Dąbek. Siłami Marynarki Wojennej dowodzi kontradm. Józef Unrug.
Admirał Józef Unrug, twórca polskiej Marynarki Wojennej, wspominał.
„1 września 1939 r. o godzinie 13.30 przeżyliśmy najgroźniejszy i dla nas zabójczy nalot samolotów wroga [...]. Zobaczyłem odrywająca się bombę. Wydawało się, że leci wprost na mnie. [...] gruchnęła w molo, mniej więcej między pierwszym a drugim działem [...] przez zerwane poszycie wdarła się woda i okręt zrywając cumy, poszedł na dno, jak siekiera [...]. Patrzę na por. [Jacentego] Dehnela, bojowego oficera. Strzela bez przerwy z Vickersa, zdaje on sobie doskonale sprawę, że okręt idzie na dno, mimo to brodząc po kolana w wodzie strzela dalej”
1 września 1939 oddziały Lądowej Obrony Wybrzeż, (około 14 700 ludzi na wysuniętych pozycjach, na Kępie Oksywskiej i w rejonie Gdyni, zostały zaatakowane przez korpus generała L. Kaupischa i zgrupowanie generała F. Eberhardta. Niemcy dysponowali 3-krotną przewagą w ludziach, 4-krotną w broni maszynoej, 9-krotną w artylerii.
W dniach 1-9 września oddziały polskie na Kępie Oksywskiej broniły się przed atakami lotnictwa niemieckiego i ostrzałem pancernika Schleswig-Holstein oraz zwalczały okręty niemieckie, które próbowały trałować Zatokę Gdańską. Po kapitulacji załogi Westerplatte pancernik Schleswig - Holstein podpływa w rejon wyjścia z portu skąd ostrzeliwuje Kępę Oksywską i Hel. Ostrzał powtarza następnego dnia kierując ogień przeciwko polskim oddziałom na Oksywiu. 10 września Niemcy rozpoczęli ataki lądowe.
Po wyczerpaniu możliwości obrony 19 września, pułkownik Dąbek wraz z 20 pozostałymi przy nim głównie oficerami rusza do ataku na Niemców pod Babim Dołem. Pułkownk ranny odłamkiem pocisku moździeżowego odbiera sobie życie ostatnim pociskiem. O godzinie 17.00 pada najważniejszy bastion LOW - Kępa Oksywska. Niemcy w uznaniu dla bohaterskiej obrony Kępy zezwolili na uroczysty pogrzeb pułkownika Dąbka.
Intensywne bombardowania, ostrzał lotniczy i morski szybko zniszczyły nabrzeżne baterie i unieszkodliwiły większość operujących tam polskich okrętów. Część z nich szczęśliwie wcześniej wyszła z portu i udała się w kierunku Szkocji, nie został zatopiony też żaden z okrętów podwodnych, choć te – nieustannie atakowane bombami głębinowymi – nie zadały wrogowi poważniejszych strat. Obrona wybrzeża ze strony polskiej była ograniczona do działań defensywnych, w głównej mierze lądowych, zaledwie wspartych sporadycznym ostrzałem morskim. Sytuacja była z góry przegrana. Armia „Pomorze” została wycofana w głąb lądu, i wybrzeże nie miało żadnego wsparcia od wojsk lądowych. Mimo to broniono się bardzo długo, bo do 1 października, głównie na Helu, gdzie mieściło się dowództwo. Wobec nieuchronności klęski Józef Unrug tego dnia podjął decyzję o kapitulacji.
Na wieść o napaści Niemiec na Polskę, na posiedzeniu brytyjskiej Izby Gmin premier Neville Chamberlain zapowiada walkę aż do zniszczenia Niemiec. W podobnym duchu wypowiadają się przedstawiciele liberałów i laburzystów. Rządy brytyjski i francuski zarządzają mobilizację powszechną w swoich krajach.
Polska liczyła na pomoc aliantów. Kiedy 3 września związane z Polską sojuszami Wielka Brytania i Francja przystąpiły do wojny z Niemcami, w kraju zapanowała euforia. „Wobec podłego i nie sprowokowanego ataku na Polskę Anglia i Francja stają ramię w ramię z Polską” – podawał 4 września „Kurjer Warszawski”. Niestety, wojska naszych sojuszników nie podjęły żadnych efektywnych działań militarnych przeciwko III Rzeszy, a opuszczona Polska nie była w stanie odeprzeć hitlerowskiej napaści.
Los wrześniowych walk przypieczętowała Armia Czerwona, która zaatakowała Polskę 17 września o świcie, realizując ustalenia tajnego protokołu paktu Ribbentrop-Mołotow dotyczące IV rozbioru Polski. – Na wieść o agresji Związku Radzieckiego polski prezydent wraz z rządem i Naczelnym Wodzem Edwardem Śmigłym-Rydzem przekroczyli granicę z Rumunią – podaje dr Małecki. Ich śladem poszło ok. 90 tys. polskich żołnierzy, którzy przedostali się do Rumunii, na Węgry, Litwę i Łotwę.
W Polsce oddziały walczyły jednak nadal. „Do broni, zwarci i zjednoczeni zwyciężymy wroga! Polska będzie dla Niemiec karzącym mieczem przeznaczenia!” – zagrzewała do boju „Polska Zbrojna”. Jednak mimo bohaterstwa żołnierzy 22 września poddał się Lwów, 28 września – Warszawa, 2 października broń złożyli obrońcy Helu. Walki regularnych oddziałów zakończyła 6 października kapitulacja Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga po ostatniej bitwie kampanii wrześniowej pod Kockiem. W walkach z Wehrmachtem i Armią Czerwoną poległo ponad 70 tys. polskich żołnierzy, przeszło 150 tys. zostało rannych i ponad 600 tys. trafiło do niewoli. Straty niemieckie to ok. 45 tys. poległych i rannych żołnierzy, ze strony sowieckiej było ponad 10 tys. zabitych i rannych.
1 września 1939 roku rozpoczął się największy konflikt zbrojny w historii ludzkości. Objął 61 państw, prawie całą Europę, część Azji, Afryki i Bliskiego Wschodu. Wojnę zakończyła dopiero kapitulacja III Rzeszy 8 maja i Japonii 2 września 1945 roku. Według różnych szacunków podczas sześcioletnich walk śmierć poniosło od 50 do 78 mln ludzi. – Zginęło też od 5,6 do 5,8 mln polskich obywateli, czyli 16 proc. ludności kraju przed wojną.
"Miniatury historyczne" to cykl edukacyjny prowadzony w Internecie - portalu PAI oraz profilach społecznościowych PAI.
Mają na celu przybliżenie polskiej kultury w formie krótkich informacji - prezentacji tematycznych, nawiązujących najczęściej do wydarzeń rocznicowych związanych z postaciami polskich twórców.
W lapidarnej formie prezentowane są ich dzieła, dorobek, kontekst kulturowy. Cykle miniatur mają swoje oparcie w opracowaniach prezentowanych w dziale kulturalnym lub historycznym w portalu PAI i mogą być wykorzystywane jako materiał edukacyjny lub inspiracja do działań np. środowisk polonijnych.
1 września 1939 roku wojska niemieckie uderzyły na nasz kraj na całej długości polsko-niemieckiej granicy oraz z terytorium Moraw i Słowacji. Natarcie wspierały naloty bombowe Luftwaffe na polskie miasta, węzły kolejowe i fabryki. Niemieckie siły liczyły przeszło 1,8 mln żołnierzy uzbrojonych w 11 tys. dział, 2,8 tys. czołgów i 2 tys. samolotów. Polsce udało się zmobilizować blisko milion żołnierzy, 4,8 tys. dział, 700 czołgów i 400 samolotów. Przewaga Niemców była więc miażdżąca.
Rozpoczął się największy konflikt zbrojny w historii ludzkości. Objął 61 państw, prawie całą Europę, część Azji, Afryki i Bliskiego Wschodu. Wojnę zakończyła dopiero kapitulacja III Rzeszy 8 maja i Japonii 2 września 1945 roku. Według różnych szacunków podczas sześcioletnich walk śmierć poniosło od 50 do 78 mln ludzi. – Zginęło też od 5,6 do 5,8 mln polskich obywateli, czyli 16 proc. ludności kraju przed wojną.
POMYSŁ, PROJEKTY GRAFICZNE, REALIZACJA - © POLONIJNA AGENCJA INFORMACYJNA
PROJEKTY - WYDARZENIA - KAMPANIE - WYSTAWY
POLONIJNEJ AGENCJI INFORMACYJNEJ
zgodnie z prawem autorskim należy podać źródło:
Polonijna Agencja Informacyjna, autora - jeżeli jest wymieniony
i pełny adres internetowy artykułu wraz z aktywnym linkiem do strony z artykułem.
2018-2024 Programming & Design: © Polonijna Agencja Informacyjna
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i nieautoryzowane użycie treści i kodu źródłowego oprogramowania - zabronione.