Konsulat Generalny RP w Sydney zorganizował wyjątkowe wydarzenie, a mianowicie wieczór poetycko-muzyczny poświęcone pamięci tych, którzy zginęli 10 kwietnia 2010 r. w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. Był on okazją do wysłuchania utworów poetyckich czytanych przez Panią Elżbietę Chylewską oraz Panią Martę Kieć-Gubałę (z Teatru Fantazja) oraz kompozycji i aranżacji muzycznych, w wykonaniu Mirosława „Miro” Gałczyńskego. Zgromadzeni w Konsulacie przedstawiciele środowisk polonijnych w skupieniu i zadumie powrócili myślami do wydarzeń sprzed piętnastu lat. Poniżej prezentujemy tekst przemówienia Konsula Generalnego RP pana Piotra Rakowskiego wygłoszonego podczas wydarzenia.
„Szanowni Państwo
Bardzo serdecznie Państwa witam na dzisiejszym, szczególnym wydarzeniu. Cieszę się, że znaleźli Państwo chwilę w natłoku pracy, obowiązków, w środku tygodnia – by nas odwiedzić tego szczególnego dnia.
Ponieważ żaden ze mnie poeta, nie jestem też nawet amatorskim muzykiem – nie będę zatem przedłużał tego powitania. Jednakże chciałbym mimo wszystko powiedzieć kilka słów zanim zaczniemy mieć kontakt ze sztuką.
Pewnie część z Państwa zastanawiała się, a może nadal to czyni, czego można się spodziewać po dzisiejszym wieczorze. Jeśli politycznego przekazu, jakiejś manifestacji czy też w podobnym duchu wydarzenia – od razu rozczaruję. Ani to miejsce ku temu, ani nie jest to powinność urzędnika państwowego na służbie.
Dzisiejsze nasze spotkanie jest przemyślane i jest w konkretnym celu tj. by spotkać się podczas wydarzenia, którego główna treścią jest poezja i muzyka. Można postawić pytanie dlaczego właśnie tak. Otóż kierowały mną dwie kluczowe pobudki. Ale o tym za chwilę.
W tej naszej, relatywnie krótkotrwałej przygodzie na tej planecie zdarzają się chwile, konkretne momenty, które zostają na zawsze. Wiem: banał, wyświechtane, cliche, możemy to różnie nazywać, ale tak jest. Niemniej każda i każdy z nas ma przecież takie doświadczenie czy wspomnienie, prawda? Tak samo jest jeśli chodzi o społeczeństwa czy narody.
Ktoś pamięta przysłowiowy brak teleranka i milczenie podszyte niepokojem ze strony rodziców. Ktoś inny jak z sąsiadami oglądał na starym, czarno-białym i pewnie radzieckim telewizorze pierwsze kroki człowieka na księżycu. Inna osoba: biały dym po wyborze papieża, inna – relację ze strzałów do tego papieża. Wojny, klęski żywiołowe, taki czy inny kryzys, taka czy inna tragedia, ale też sukcesy czy pozytywne, historyczne wydarzenia. Żadne pokolenie nie jest od tego wolne.
Jak część z Państwa pewnie wie, a dla tych co nie wiedzą: ja jestem człowiekiem radia. Nie telewizji, która nie jest dla mnie medium towarzyszącym, medium tła, ale właśnie radia. Tamtego dnia była sobota. Toruń, początki szarej raczej wiosny w Polsce. Zgodnie z rodzinną tradycją wziąłem swojego 4letniego szkraba, który skądinąd zawsze w weekendy uznawał, że pobudka o świcie to jest najlepsze co się może w życiu przytrafić – i by dać mamie pospać poszliśmy układać jakieś klocki czy inne kredki. Cały poranek.
W tle rzeczone radio. Ukochana Trójka. I może najmniej ulubiona audycja, czyli standardowe kłótnie polityków przy śniadaniu. Niespecjalnie słuchałem. Aż nadszedł moment, kiedy do mnie dotarło, że coś jest nie tak. Znacie to pewnie Państwo wszyscy. To wrażenie gdzie z tyłu głowy, że coś się w otoczeniu zmieniło. Natężenie, barwa, dźwięk. Ja zrozumiałem po chwili, że osoby w studiu nagle przycichły, pojawiło się inne napięcie, pewnie też inne dźwięki. Więc zacząłem słuchać, aż zrozumiałem. Wtedy włączyłem telewizor….
Znów odwołam się do osobistego doświadczenia. Kiedyś tam na studiach miałem epizod pod nazwą „szybownictwo” i kilka sezonów latałem w Aeroklubie Pomorskim. Jedną z lekcji, którą z jakiegoś powodów zapamiętałem dość dobrze była informacja starszego, bardzo doświadczonego kierownika szkoleń, który powiedział że bez względu na rodzaj statku powietrznego – czy to najmniejszy szybowiec, czy największy samolot transportowy świata – jeśli upadnie na plecy to nie jest dobrze.
Dlatego też jak tylko zobaczyłem w pewnym momencie obrazek kół podwozia Tupolewa skierowanych do góry pośród zgliszczy i dymów – przypomniały mi się tamte słowa. A nie za długo, na potwierdzenie tegoż, pojawiła się przewijana lista z nazwiskami, które wydawały się nie kończyć.
Potem… wszyscy wiemy, co było potem.
Do Was docierały informacje tutaj, myśmy widzieli to często na żywo. Z jednej strony szok, niedowierzanie, operacja logistyczna, ale z drugiej – w sumie nawet nie tak późno – katastrofa stała się sprawą polityczną. Ze wszystkimi tego konsekwencjami, często tak niepotrzebnymi. I to mówiąc delikatnie.
I tu dochodzimy do pierwszej z wymienionych pobudek.
Nie wiem jak Państwo, ale ja mam wrażenie, że przez wszystko to co się stało przez te lata – katastrofa w Smoleńsku niejako zawłaszczyła, czy wręcz przykryła życie i dokonania tych, co tragicznie zginęli.
I cały szerszy kontekst, by tak rzec, doprowadził do sytuacji, że wszyscy nagle jakby zaczęli być definiowani przez sam fakt tragedii, przez to że zginęli, przez tę nagłą śmierć we mgle. Wyłącznie bądź przede wszystkim. I to jest moim zdaniem falsyfikacja, z która osobiście nie mogę się pogodzić.
Wszyscy wtedy na pokładzie byli w tzw. podróży służbowej. Byli w pracy lub właśnie na służbie. Mieli swoje doświadczenia, dokonania, w różnej skali i różnego gatunku, niemniej zaproszenie na pokład zasadniczo wiązało się z tym, co robili lub zrobili w życiu, co zdołali osiągnąć, kim byli. A nagle przez jeden, tragiczny moment w czasoprzestrzeni bądź zostało to wszystko zepchnięte na dalszy plan, bądź też w ogóle zostało niejako wymazane.
Anna Jantar nie jest znana dlatego, że pewnego marcowego poranka zginęła kilometr od Okęcia, ale m.in. za paradoksalnie adekwatne dziś „Nic nie może wiecznie trwać”. Antoine de Saint-Exupery nie jest pamiętany dlatego, że został zestrzelony nad Atlantykiem, ale za „Małego Księcia”. A życia Wacława Kisielewskiego nie definiuje tragiczny wypadek pod Wyszkowem, ale przepiękna „Melodia dla Zuzi” chociażby.
Dlatego tym wieczorem chcemy niejako przywrócić pamięć, nadać znaczenie słowom i treściom. By refleksja i zaduma dotyczyła życia, tragicznie przerwanego pod Smoleńskiem, ale jednak w pierwszej kolejności życia.
A druga pobudka jest bardziej osobista.
Przy okazji katastrofy i jej ofiar często mówi się – przecież słusznie – o różnych osobach, w tym o takich które mieliśmy znać. Ja miałem to szczęście, że znałem dwóch wiceministrów. Pierwszy to Stanisław Komorowski, wtedy w MON, wcześniej m.in. nasz Ambasador w Londynie. Pamiętam go chociażby z negocjacji w Waszyngtonie umowy o stacjonowaniu wojsk USA w Polce. W pewnym momencie dał taki odpór – merytoryczny, zdecydowany i asertywny, z uczuciem ale bez bufonady – na zaskakujące propozycje strony amerykańskiej, że aż żałuję, że nigdzie tego nie zapisałem. Byłaby to obowiązkowa lekcja dyplomacji dla wszystkich urzędników.
Drugi to wiceminister spraw zagranicznych, konsularnik z krwi i kości, Andrzej Kremer. Wymagający, szalenie pracowity, o wiedzy i erudycji godnej pozazdroszczenia, ale też równocześnie tzw. normalny facet. Spotkaliśmy się kiedyś przy okazji rozpoczęcia negocjacji akcesyjnych do UE, a potem co jakiś czas nasze drogi się krzyżowały. To on powiedział coś, co pamiętam do dziś: „bycie dyrektorem to nie jest tylko picie kawy”. Zamieniłem sobie teraz „dyrektora” na „konsula” i staram się wciąż o tym pamiętać. Inna sprawa, że kawy piję za dużo…
Ale mówiąc o katastrofie często wspomina się też o różnych grupach zawodowych. Ja bym chciał na chwilę skupić na jednej, a mianowicie na pracownikach resortu spraw zagranicznych. Tych zatrudnionych w Kancelarii Prezydenta, Kancelarii Premiera, naszej centrali, ale też na placówkach na wschodzie. A może zwłaszcza na wschodzie.
To nasze koleżanki i nasi koledzy pomagali organizować transporty dyplomatyczne z Rosji, jak i pomagali przy komunikacji z rodzinami. Byli na miejscu w Smoleńsku, jak też w poczekalniach sekcyjnych w Moskwie. Odbierali telefony od zrozpaczonych rodzin. Pracowali dzień i noc, by wesprzeć tę potężną operację logistyczną związaną z przewozem ciał do kraju.
Nikt ich do tego nie przygotowywał, nikt ich do takiej operacji nie szkolił. Na pomoc w trakcie czy po też nie było za bardzo warunków.
Ten, kto widział ogromną salę warszawskiego Torwaru wypełnioną trumnami, mrokiem, światłami dymiących świec oraz wchodzącymi i wychodzącymi grupkami najbliższych pogrążonych w rozpaczy – do końca będzie już miał własną definicję słów: „ogrom cierpienia”…
A oni tam byli. Dali radę. Wytrzymali.
Przy okazji tego typu rocznic wspominamy tych co odeszli, ale również w jakimś sensie honorujemy tych co zostali. To dla nich jest też ten wieczór. Dla naszych koleżanek i kolegów ze służby. Ze służby, z której właśnie w takich momentach możemy być dumni. Do służby, do której mamy zaszczyt należeć. Kończąc proszę mi jeszcze pozwolić na osobiste podziękowanie. Dzisiejsze wydarzenie nie byłoby możliwe, gdyby nieocenione wsparcie, jakie otrzymałem od mojego Zespołu. Za to Wam wszystkim bardzo dziękuję.
A teraz życzę Państwu udanego, ale i szczególnego wieczoru."
POLONIJNA AGENCJA INFORMACYJNA - KOPIOWANIE ZABRONIONE.
NA PODSTAWIE: Konsulat Generalny RP w Sydney
NAPISZ DO REDAKCJI - PODZIEL SIĘ WIADOMOŚCIĄ
Wyjątkiem jest uzyskanie indywidualnej zgodny redakcji, wówczas zgodnie z prawem autorskim należy podać źródło:
Polonijna Agencja Informacyjna, autora - jeżeli jest wymieniony i pełny adres internetowy artykułu
wraz z aktywnym linkiem do strony z artykułem oraz informacje o licencji.