Najważniejszą rolą, jaką może spełniać kobieta jest rola matki. To na niej w dużej mierze spoczywa zadanie wychowania swoich dzieci, kształtowania ich osobowości i charakteru aby wyrosły na szlachetnych, uczciwych ludzi. To ona ma przekazać wiedzę o życiu, współczuć, wspomóc radą, często cierpieć cierpieniem swoich dzieci. Heroizm i codzienny trud przeplatają się w jej osobie nierozerwanie.
Nic więc dziwnego, że postać matki - symbolu, rzeczywistej osoby, znalazła się w literaturze we wszystkich odcieniach jej roli.
Naszym celem jest króki przegląd tego tematu w literaturze polskiej, ale ona, zatopiona w tradycji europejskiej, wymaga stosownego wprowadzenia, kontekstu kulturowego.
Od starożytności opisywano matki kochające i cierpiące. Dumne i zatroskanie. Zdolne do poświęceń, nawet kosztem własnego życia.
Oto nieszczęśliwa królowa Jokasta matka i żona Edypa na wieść o tym, że przez wiele lat żyła w kazirodczym związku, popełniła samobójstwo. Królowa Eurydyka, żona Kreona także popełnia samobójstwo, kiedy dowiaduje się o śmierci swego syna Hajmona, który targnął się na swoje życie przy zwłokach ukochanej Antygony.
Czemuż by troskał się człowiek, co w ręku
Losu, przyszłości przewidzieć nie zdolny?
Jeszcze najlepiej żyć tak — od dnia do dnia.
A tych miłostek z matką się nie strachaj,
Bo wielu ludzi już we śnie z matkami
Się miłowało; swobodnie ten żyje,
Kto snu mamidła lekko sobie waży.
Król Edyp - Jokasta
Matką wszystkich żyjących nazywana jest Ewa (z hebrajskiego Hawwah – życie)– pierwsza kobieta, wraz z Adamem pierwsi ludzie, którzy dali życie wszystkim. W tradycji Ewa to matka Kaina, Abla i Seta.
Miłość Matki Boskiej Bolejącej, opłakującej ofiarną śmierć Jezusa stała się podwaliną kultury łacińskiej, punktem odniesienia dla miłości czystej i doskonałej. Wielkości i skromności.
Pieśń pod tym tytułem, powstała w XIII wieku, opisuje miłość matki po stracie dziecka oraz miłość Jezusa do ludzi, za których oddaje swoje życie. Jak pisał w swoich utworach Jan Półtorasiński, "nie ma większej miłości na ziemi, niż ta którą okazał światu Boży Syn" .
W polskiej literaturze średniowiecznej, jednym z najpiękniejszych, poetyckich utworów, jest „Lament świętokrzyski”. Maria, matka Jezusa pozbawiona jest tam atrybutów boskości. Jej cierpienie ma wymiar typowo ludzki, a są to przeżycia zrozpaczonej matki, zmuszonej patrzeć na męczeńską śmierć swego syna. Nieszczęśliwa matka prosi o współczucie, gdyż jej matczyna miłość, spleciona jest z tragedią.
Pożałuj mnie stary i młody,
Boć mi przyszły krwawe gody:
Jednego ciem syna miała
I tego ciem ożalała.
W Bogurodzicy, najstarszej zachowanej wraz z melodią polskiej pieśni religijnej autor przedstawia matkę Chrystusa jako błogosławioną wybrankę Boga. Jest ona jednak bliska ludziom i pośredniczy między nimi a Bogiem. Utwór nie ma tytułu, a określenie pochodzi od pierwszego wyrazu pieśni, na tyle znaczącego o treści, że przyjął się jako tytuł właśnie.
Z czasem Bogurodzica stała się pieśnią bojową polskiego rycerstwa – jak podaje Jan Długosz śpiewano ją przed bitwą pod Grunwaldem. Myśl o Matce - opiekunce i orędowniczce pokrzepiała polskie serca.
Na przestrzeni wieków XIV–XVIII Bogurodzica pełniła także rolę hymnu państwowego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Dziś jest śpiewana jako pieśń patriotyczna.
W Liturgii godzin Kościoła katolickiego w Polsce Bogurodzica jest hymnem odmawianym w II Nieszporach Uroczystości Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski 3 maja
W „Trenach” Jana Kochanowskiego, napisanych po śmierci jego ukochanej córki pojawia się matka Orszulki, a także matka samego poety.
W trenie V zmarła Orszulka została porównana do młodej oliwki, która została ścięta, przez nazbyt gorliwego ogrodnika i padła pod nogi zrozpaczonej matki i ojca.
W trenie VI umierające dziecko, żegna się ze swą matką słowami pieśni ludowej, śpiewanej przez pannę młodą, opuszczającą na zawsze dom rodzinny:
Już ja tobie, moja matko, służyć nie będę,
Ani za twym wdzięcznym stołem miejsca zasiądę;
Przyjdzie mi klucze położyć, samej precz jechać,
Domu rodziców swych miłych wiecznie zaniechać.
W trenie VII natomiast, przedstawiona jest nieszczęśliwa matka Orszulki, która zamierzała wyszykować dla swej córki piękną i bogatą wyprawę, tym czasem jednak za cały posag starczyło jej „giezłeczko” uszyte z lichej tkaniny, w którym złożono ją w trumnie.
w trenie XIX, pojawia się dawno zmarła matka poety, aby nieść swemu zrozpaczonemu synowi pocieszenie. Pojawia mu się we śnie, ze zmarłą Orszulką na ręku. Koi jego zbolałe serce wiadomością, że Orszulka zażywa wiecznej szczęśliwości w niebie, a przez swą przedwczesną śmierć uniknęła wiele nieszczęść i cierpień, które czekają każdego człowieka na ziemskim padole. Matka poety apeluje do jego rozsądku przypominając synowi, że wszyscy ludzie są śmiertelni, każdy ma swój wyznaczony czas życia i śmierci:
"Śmiertelna jako i ty twoja dziewka była, Póki jej zamierzony kres był, póty żyła"
W literaturze polskiego oświeceni pojawia się portret prawdziwej matki Polki. Jest nią Podkomorzyna, matka Walerego z komedii Juliana Ursyna Niemcewicza „Powrót posła”. Wychowała ona swych synów na prawdziwych obywateli i patriotów. Jeden z nich służy w kawalerii, drugi w ziemskiej władzy administracyjnej, a najmłodszy Walery jest posłem na sejm z ramienia stronnictwa patriotycznego. Podkomorzyna i jej mąż są kochającymi rodzicami, którzy dobro swych dzieci uważają jako priorytet
Literatura romantyczna zdominowana została przez tematykę narodowo-wyzwoleńczą, gdyż kraj nasz znalazł się wówczas w niewoli trzech państw zaborczych. Pojawiają się więc w tamtejszej literaturze postacie matek, wychowujących swych synów na patriotów i cierpiących po stracie, umiłowanej ojczyzny.
Przykładem jest tu Adam Mickiewicz w wierszu pod tytułem „Do matki Polki”. Utwór rozpoczyna się apostrofą do polskich matek, aby wychowywały one swych synów na patriotów. jeśli ich synowie zdradzają w dzieciństwie odwagę i szlachetność. Kto zna uczucie prawdziwej miłości do polskiej ziemi, powinien po rycersku upomnieć się o jej prawa, by na zawsze nie być poddanym rosyjskiemu katu. Matki widząc niedolę narodową swych dzieci, powinny w miłości opowiadać im o tym, co uczynił nam zaborca, mieniąc się wówczas panem, nad uciskanymi Polakami.
Postać kochającej i zrozpaczonej matki, występuje też w „Dziadach” Adama Mickiewicza, w scenie rozgrywającej się w pałacu senatora Nowosilcowa, który prowadzi śledztwo filomatów i filaretów. W wileńskim więzieniu znajduje się też młody Rollison, uczeń wileńskiego gimnazjum, który został tak dotkliwie pobity w czasie przesłuchania, że sam senator zdziwił się, iż chłopiec jeszcze żyje. Wkrótce do senatora przybywa matka Rollisona.
Jest zrozpaczona, złamana bólem, zaniepokojona o los syna jedynaka, ponieważ dziecko to jedyna nadzieja jej podeszłego już życia. Została ona dopuszczona przed oblicze senatora tylko dzięki protekcji księżnej. Widząc płaczącą kobietę, senator obłudnie mówi, że nic nie wiedział o pobiciu jej syna. Pełna nadziei Rollisonowa wyznaje, że zawsze wierzyła w szlachetność Nowosilcowa, który jedynie jest otoczony zgrają złych ludzi, wyzutych z najpiękniejszego uczucia miłości. Zaraz po jej wyjściu, senator postanawia w niezwykle perfidny sposób pozbyć się niewygodnego więźnia, o którego pyta zbyt wiele ważnych osobistości. Oprawcy rozmyślnie umożliwiają mu samobójstwo, otwierając okienko jego celi. Po kilku dniach, nieszczęśliwa matka jeszcze raz wtargnęła do salonu Nowosilcowa, zakłócając trwający tam bal. Przeklina ona oprawców swego syna, demonstrując tym samym swe uczucie, jakie do niego żywiła.
Niezwykle głębokie i szczere uczucie, łączyło z matką Juliusza Słowackiego. Skazany na rozstanie z nią, staje się autorem pięknych, a zarazem nacechowanych miłością listów, które pisał do niej przez całe życie. Także w wielu utworach lirycznych, kreśli on portret swej matki. W wierszu „Testament mój”, będącym swoistym pożegnaniem matki, przyjaciół i wszystkich rodaków, autor prosi, aby po śmierci jego serce zostało oddane matce. Matka spotkała się z synem przed jego śmiercią, ponieważ jej gorejące serce, spowite zostało miłością do syna i niepokojem o jego los.
Opisując losy morderczyni – Balladyny, przedstawia obraz jej matki – skromnej wdowy mieszkającej w leśnej chacie. Kidy Balladyna przenosi się do zamku Kirkora, wstydząc się matki zabrania jej opuszczać komnaty. Ta jednak nie przestaje jej kochać. Umiera na torturach, nie wypowiadając imienia wyrodnej córki.
Henryk Sienkiewicz w Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela opisuje wielką miłość samotnej matki do Michasia, która pośrednio staje się przyczyną śmierci kilkunastoletniego chłopca. Pani Maria, zubożała wdowa po powstańcu, pokłada w synu ogromne nadzieje, nieświadomie stawia przed nim zbyt wysokie wymagania. Chorowity syn, bardzo kochający matkę, nie może sprostać jej oczekiwaniom, pomimo ogromnych wysiłków nie uzyskuje wystarczająco dobrych ocen w nieprzyjaznej mu szkole.
To okres kontynuacji szlachetnego wizerunku Matki Polki. Kobiety polskie na znak żałoby po powstańcach styczniowych, przez wiele lat chodziły w czerni. Na czarno ubiera się też, mimo iż od powstania minęło ponad dwadzieścia lat, pani Andrzejowa Korczyńska, bohaterka powieści „ Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej. Wychowuje ona samotnie swego syna Zygmunta, a poległego męża czci, jako bohatera narodowego. Ma ona nieskrywaną nadzieję, że jej syn także wyrośnie na patriotę, zostanie malarzem i tym sposobem upamiętni czyn swego ojca. Niestety syn zawiódł jej wszystkie nadzieje. Wyrósł na egoistę i kosmopolitę, który wolał przebywać za granicą niż we własnej ojczyźnie. Ojca nazwał niebezpiecznym szaleńcem, a jego miłości do ojczyzny w ogóle nie rozumiał. W końcu zaproponował on matce, aby sprzedała majątek i wyjechała za granicę. Nieszczęsna pani Andrzejowa stwierdziła wówczas, że był to najstraszniejszy dzień w jej życiu od śmierci męża. Rozdarte zostało jej kobiece serce, w którym drzemała wciąż niezatarta miłość do męża, syna i do ojczyzny.
Kobieta matka zatroskana o los niemowlęcia pozostawionego w chacie bez opieki, występuje w krótkiej nowelce Stefana Żeromskiego zatytułowanej, „Zmierzch”. Gibałowa pracuje wraz z mężem od świtu do nocy przy kopaniu torfu. Jest to walka o przetrwanie, o pokonanie biedy i głodu. Im robi się później, tym częściej Gibałową ogarnia strach o pozostawione w chacie maleństwo.
Tragiczne są losy Jadwigi Barykowej, matki Cezarego, głównego bohatera „Przedwiośnia” Stefana Żeromskiego. Wydana za mąż wbrew swej woli za Seweryna Barykę, podążyła wraz z nim z rodzinnych Siedlec do dalekiego i obcego jej Baku. Chociaż w kraju pozostał jej ukochany Szymon Gajowiec, Jadwiga okazała się dobrą żoną i wzorową matką. Kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa, jej męża Seweryna wcielono do rosyjskiej armii, skąd zbiegł do legionów Piłsudskiego. Jadwiga pozostała sama w obcym kraju, z dorastającym i potrzebującym szczególnej miłości synem. Dotąd bardzo niesamodzielna i całkowicie zależna od męża, teraz robiła wszystko, aby swemu jedynakowi zapewnić podstawowe warunki egzystencji.
W okresie drugiej wojny światowej, ożywa w literaturze portret matki Polki, kobiety patriotki. Odnajdujemy go w wierszu Krzysztofa Kamila Baczyńskiego „Elegia o chłopcu polskim”. Jest to monolog liryczny zrozpaczonej matki, skierowany do poległego na wojnie syna, który będąc u progu swego życia, został pozbawiony pięknych snów i marzeń, osaczony przez wrogów, musiał stać się uczestnikiem tragicznych wojennych wydarzeń: …haftowali ci syneczku, smutne oczy rudą krwią, malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg, wyszywali wisielcami drzew płynące morze…
Równie tragiczna jest sytuacja tytułowej bohaterki wiersza Tadeusza Różewicza „Matka powieszonych”. Poeta, nawiązując do wydarzeń wojennych, przedstawia rozpaczającą, obłąkaną po stracie synów matkę. Poeta stosuje sugestywne metafory, pisząc o matce, która „siwą głowę niesie w rękach, jak ciężką bryłę”, porównując ją do „pomylonej syreny”, która „wyje do obrzękłego księżyca”. Najbardziej jednak trapi poetę obojętność ludzi, głuchych na cierpienie nieszczęśliwej kobiety, która „ociera się o szorstką skórę tłumu”. Ludzie są obojętni na jej tragiczny los, w którym splotła się nić miłości ze sznurem beznadziejności i płaczu.
Zbigniew Herbert twierdzi, że matka nie tylko daje życie swemu dziecku, ale towarzyszy mu nawet, kiedy jest dorosłe. Stara się chronić je przed złem i zawsze wybacza błędy. Niestety, dziecko potrafi to docenić dopiero wtedy, gdy matki zabraknie.
Podobny motyw znajduje się w wierszu Czesława Miłosza zatytułowanym „Ballada”. Utwór ten, został poświęcony poległemu w czasie powstania warszawskiego polskiemu poecie Tadeuszowi Gajcemu. Jednocześnie jest on wyrazem poetyckiego hołdu, złożonego matce Polce, rozpaczającej po stracie jedynego syna, pielęgnującej pieczołowicie jego grób. Dla cierpiącej matki czas zatrzymał się w miejscu, chociaż inni powrócili już do normalnego życia. Myśli nieszczęśliwej kobiety, są pełne goryczy, która wyrosła na gruncie miłości do własnego dziecka. Tragizm śmierci młodego bohatera potęguje stwierdzenie, że już nigdy nie usłyszy on huku lodów w rzece wiosną, nie zobaczy rozkwitającego w ciemnym lesie zawilca, nie poczuje on odurzającego zapachu czeremchy. Tragiczny jest ów bezsens śmierci w zestawieniu z odwieczną urodą przyrody, w której także zawarta jest szczypta miłości.
Mówią, synku, że wstydzić się trzeba, Że niedobrej broniłeś ty sprawy, A ja nie wiem, niechaj Bóg to osądzi, Kiedy z tobą rozmawiać nie mogę”.
Osoba matki jest ważna dla Karola Wojtyły
"Matkę straciłem jeszcze przed Pierwszą Komunią św. w wieku 9 lat i dlatego mniej ją pamiętam i mniej jestem świadom jej wkładu w moje wychowanie religijne, a był on z pewnością bardzo duży." - pisał św. Jan Paweł II.
W 1939 roku Karol Wojtyła napisał wiersz poświęcony mamie, który później został włączony do tomu poezji "Renesansowy psałterz". Wojtyła wyraża w nim tęsknotę, ale też ogromny szacunek i szczerą miłość do nieżyjącej matki, którą syn nazywa "zgasłym kochaniem". Stanowi wyraz bezsilności wobec śmierci, ale też wiary, że to nie koniec życia, ale początek.
Kraków, wiosną 1939 r.
Matka
Nad Twoją białą mogiłą
białe kwitną życia kwiaty -
O, ileż lat to już było
bez Ciebie – duchu skrzydlaty.
Nad Twoją białą mogiłą,
od lat tylu już zamkniętą,
spokój krąży z dziwną siłą,
z siłą, jak śmierć – niepojętą.
Nad Twoją białą mogiłą
cisza jasna promienieje,
jakby w górę coś wznosiło,
jakby krzepiło nadzieję.
Nad Twoją białą mogiłą
klęknąłem ze swoim smutkiem -
o, jak to dawno już było -
jak się dziś zdaje malutkim.
Nad Twoją białą mogiłą
o Matko – zgasłe Kochanie -
me usta szeptały bezsiłą:
- Daj wieczne odpoczywanie.
Bogurodzica, dziewica, Bogiem sławiena Maryja!
Twego syna, Gospodzina, matko zwolena Maryja,
Zyszczy nam, spuści nam.
Kiryjelejzon.
2
Twego dziela krzciciela, Bożyce,
Usłysz głosy, napełń myśli człowiecze.
Słysz modlitwę, jąż nosimy,
A dać raczy, jegoż prosimy,
A na świecie zbożny pobyt,
Po żywocie rajski przebyt.
Kiryjelejzon.
3
Nas dla wstał z martwych Syn Boży,
Wierzyż w to człowiecze zbożny,
Iż przez trud Bog swoj lud odjął diablej strożej.
4
Przydał nam zdrowia wiecznego,
Starostę skował pkielnego,
Śmierć podjął, wspominął człowieka pirwego.
5
Jenże trudy cirzpiał zawierne,
Jeszcze był nie prześpiał zaśmierne,
Aliż sam Bog z martwych wstał.
6
Adamie, ty Boży kmieciu,
Ty siedzisz u Boga w wiecu,
Domieściż twe dzieci, gdzie krolują anjeli.
7
Tegoż nas domieściż, Jezu Chryste miły,
Bychom z Tobą byli,
Gdzież się nam radują szwe niebieskie siły.
8
Była radość, była miłość, było widzienie
Tworca anjelskie bez końca,
Tuć się nam zwidziało diable potępienie.
9
Ni śrzebrzem, ni złotem
Nas diabłu otkupił,
Swą mocą zastąpił.
10
Ciebie dla, człowiecze, dał Bog przekłoć sobie
Ręce, nodze obie.
Kry święta szła z boka na zbawienie tobie.
11
Wierzyż w to, człowiecze, iż Jezu Kryst prawy,
Cirzpiał za nas rany,
Swą świętą krew przelał za nas, krześcijany.
12
O duszy o grzeszne sam Bog pieczą ima,
Diabłu ją otyma,
Gdzie to sam kroluje, k sob[ie] ją przy[i]ma.
13
Maryja dziewice, prośmy synka twego
Króla niebieskiego,
Aza nas uchowa ote wszego złego.
14
Amen...
... tako Bog Daj,
Bychom szli szwyćcy w raj.
Bracie, którego nazwać miło mi jest bratem,
Hazard czyni braterstwo, zasadzać się na tem
Jest czcić hazard; ja wielbię przeznaczenie boże.
Krwi związek niejednaki umysł łączyć może,
Ale kiedy z krwi związkiem myśl się równa sprzęże,
Myśl podściwa, a prawi z gruntu swego męże,
Czując się jeszcze bracią, roztropnym warunkiem
Łączą przyjaźń z względami, a miłość z szacunkiem,
Wtenczas braterstwo miłe, szacowne, poważne.
Niegdyś rzeczy istotne, czasem i mniej ważne,
Jedne czyniąc rozrywką, a potrzebą inne.
Pędziłem lata w milej zabawie niewinne.
Już żywa młodość przeszła, czas nastaje drugi,
Czas, co wątląc porywczość do istnej usługi,
Usługi winnej wszystkim, co mają talenta,
Nagli już bliskie skrzepłej starości mementa.
Wznoszę głos, póki rzeźwość głos wznosić pozwoli.
Jednejśmy matki dzieci, a matka w niedoli.
Ojczyzna — czcze nazwisko, kto cnoty nie czuje,
Święte, dzielne, gdzie jeszcze podściwość panuje,
Panuje tam, gdzie szczęścia los publiczny celem:
Największy zaszczyt wolnych być obywatelem.
Jam był, ty jeszcze jesteś. Roztrząśmy, mój bracie,
Co ty z szacunkiem dzierżysz, ja płaczę po stracie.
Nam zwątpienie serc nie krwawi,
Nam nie brudzi czoła trwoga;
My podnosim wzrok nasz w górę
I gdy widzim tę naturę,
W niej i za nią czujem - Boga!
My, w natchnieniu wspólnych marzeń
Gnani wirem smętnych zdarzeń,
Idziem, kędy wiedzie droga!
Lecz w tej zmiennej życia męce
Gdy ściśniemy sobie ręce,
W niej i za nią czujem - Boga!
My, zabitej matki dzieci,
My, co nigdy nie widzieli,
Jak się matki oko świeci
I nad dzieckiem swym anieli;
My z mogiły naszej rodem,
Po niej wiecznie krwawym chodem
Jak upiory stąpać musim!
Jednak w każdej życia dobie,
Za tym grobem i w tym grobie,
Wiarą w Niebo - Niebo kusim!
Pozywamy na sąd wroga,
Bo dzień sądu w piersiach nosim,
I ufamy, że wyprosim
To, co boskim jest - u Boga!
Módl się ze mną, moja siostro!
Módl się, klęknij tu w pokorze;
Lecz patrz w górę śmiało - ostro,
Jak sierota spojrzeć może!
O matko Polko! gdy u syna twego
W źrenicach błyszczy genijuszu świetność,
Jeśli mu patrzy z czoła dziecinnego
Dawnych Polaków duma i szlachetność;
Jeśli rzuciwszy rówienników grono
Do starca bieży, co mu dumy pieje,
Jeżeli słucha z głową pochyloną,
Kiedy mu przodków powiadają dzieje:
O matko Polko! źle się twój syn bawi!
Klęknij przed Matki Boleśnej obrazem
I na miecz patrzaj, co Jej serce krwawi:
Takim wróg piersi twe przeszyje razem!
Bo choć w pokoju zakwitnie świat cały,
Choć się sprzymierzą rządy, ludy, zdania,
Syn twój wyzwany do boju bez chwały
I do męczeństwa... bez zmartwychpowstania.
Każże mu wcześnie w jaskinią samotną
Iść na dumanie... zalegać rohoże,
Oddychać parą zgniłą i wilgotną
I z jadowitym gadem dzielić łoże.
Tam się nauczy pod ziemię kryć z gniewem
I być jak otchłań w myśli niedościgły;
Mową truć z cicha, jak zgniłym wyziewem,
Postać mieć skromną jako wąż wystygły.
Nasz Odkupiciel, dzieckiem w Nazarecie,
Piastował krzyżyk, na którym świat zbawił.
O Matko Polko! ja bym twoje dziecię
Przyszłymi jego zabawkami bawił.
Wcześnie mu ręce okręcaj łańcuchem,
Do taczkowego każ zaprzęgać woza,
By przed katowskim nie zbladnął obuchem
Ani się spłonił na widok powroza;
Bo on nie pójdzie, jak dawni rycerze,
Utkwić zwycięski krzyż w Jeruzalemie,
Albo jak świata nowego żołnierze
Na wolność orać... krwią polewać ziemię.
Wyzwanie przyszle mu szpieg nieznajomy,
Walkę z nim stoczy sąd krzywoprzysiężny,
A placem boju będzie dół kryjomy,
A wyrok o nim wyda wróg potężny.
Zwyciężonemu za pomnik grobowy
Zostaną sucha drewna szubienicy,
Za całą sławę krótki płacz kobiécy
I długie nocne rodaków rozmowy.
Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami;
Nigdy mi, kto szlachetny, nie był obojętny:
Dziś was rzucam i dalej idę w cień — z duchami,
A jak gdyby tu szczęście było, idę smętny.
Nie zostawiłem tutaj żadnego dziedzica
Ani dla mojej lutni, ani dla imienia:
Imię moje tak przeszło, jako błyskawica,
I będzie, jak dźwięk pusty, trwać przez pokolenia.
Lecz wy, coście mnie znali, w podaniach przekażcie,
Żem dla ojczyzny sterał moje lata młode;
A póki okręt walczył, siedziałem na maszcie,
A gdy tonął, z okrętem poszedłem pod wodę…
Ale kiedyś, o smętnych losach zadumany
Mojej biednej ojczyzny, pozna, kto szlachetny,
Że płaszcz na moim duchu był nie wyżebrany,
Lecz świetnościami moich dawnych przodków świetny.
Niech przyjaciele moi w nocy się zgromadzą
I biedne serce moje spalą w aloesie,
I tej, która mi dała to serce, oddadzą:
Tak się matkom wypłaca świat, gdy proch odniesie…
Niech przyjaciele moi siędą przy pucharze
I zapiją mój pogrzeb — oraz własną biedę:
Jeżeli będę duchem, to się im pokażę,
Jeśli Bóg mnie uwolni od męki, nie przyjdę…
Lecz zaklinam: niech żywi nie tracą nadziei
I przed narodem niosą oświaty kaganiec;
A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie, przez Boga rzucane na szaniec!
Co do mnie — ja zostawiam maleńką tu drużbę
Tych, co mogli pokochać serce moje dumne;
Znać, że srogą spełniłem, twardą Bożą służbę,
I zgodziłem się tu mieć niepłakaną trumnę.
Kto drugi tak bez świata oklasków się zgodzi
Iść?… taką obojętność, jak ja, mieć dla świata?
Być sternikiem duchami napełnionej łodzi
I tak cicho odlecieć, jak duch, gdy odlata?
Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna,
Co mi żywemu na nic, tylko czoło zdobi;
Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna,
Aż was, zjadacze chleba — w aniołów przerobi.
Myślałem:
nigdy się nie zmieni
zawsze będzie czekała
ubrana w białą suknię
i niebieskie oczy
na progu wszystkich drzwi
zawsze będzie uśmiechała się
wkładając ten naszyjnik
aż nagle
urwała się nitka
teraz perły zimują
w szparach podłogi
mama lubi kawę
ciepły kafel
spokój
siedzi
poprawia okulary
na szpiczastym nosie
czyta mój wiersz
i siwą głową mu zaprzecza
ten który upadł z jej kolan
zaciska usta i milczy
więc niewesoła rozmowa
pod lampą źródłem słodyczy
nieunoszony żalu
z jakich pije on studni
po jakich drogach chodzi
syn niepodobny do marzeń
karmiłam mlekiem łagodnym
jego spala niepokój
krwią go obmyłam ciepłą
ręce ma zimne i szorstkie
z daleka od twoich oczu
przebitych ślepą miłością
łatwiej unieść samotność
za tydzień
w zimnym pokoju
ze ściśniętym gardłem
czytam jej list
w tym liście
litery stoją osobno
jak kochające serca
Gdym jeszcze dzieckiem był
Budzącym się na świat,
Gdy wątły życia kwiat
Jeszcze się w pączku krył,
Na łono matka mnie brała,
Pieściła i całowała,
Gdym jeszcze dzieckiem był.
Pamiętam po dziś dzień,
Jak kojąc płacz i gniew,
Nuciła tęskny śpiew,
Co falą słodkich brzmień
Dobywał uśmiech na nowo;
I każde piosenki słowo
Pamiętam po dziś dzień.
"Dziecino, nie płacz! nie!
Rozjaśnij twoję twarz,
Dopóki matkę masz,
Nie może ci być źle;
Na moim oprzyj się łonie,
Ja cię przed bólem zasłonię -
Dziecino, nie płacz, nie!
Chowaj na później łzy!
Dziś jeszcze anioł stróż
Girlandą białych róż
Okala twoje sny,
Na tkance marzeń pajęczej
Maluje kolory tęczy -
Chowaj na później łzy!
Rozkoszą wszystko tchnie,
Śpiewa ci ptaków chór,
W twym niebie nie ma chmur
Ani goryczy w łzie;
Życie uśmiechem cię wita
I każdy kwiat ci rozkwita,
Rozkoszą wszystko tchnie!
Więc duszę swoję pieść
Jutrzenką rajskich farb
I czystych uczuć skarb
W niewinnej piersi mieść!
Byś mógł zaczerpnąć w tym zdroju,
Gdy ci przybraknie spokoju -
Więc duszę swoje pieść!
Bo przyjdzie inny dzień,
W którym, o synu mój,
Napotkasz tylko znój
Zamiast rozkoszy tchnień;
Zdrada ci oczy otworzy,
Nieufność ducha zuboży,
Bo przyjdzie inny dzień.
Przyjdzie ci płacić krwią
Serdecznych marzeń dług,
Zdepcze cię w prochu wróg,
Znieważy boleść twą;
Szlachetny poryw zapału
I miłość dla ideału
Przyjdzie ci płacić krwią.
I ból swój będziesz niósł
Samotny sercem w świat!
Zawodów, złudzeń, zdrad
Będzie ci wieniec rósł,
Cierniami otoczy skronie,
Skrępuje na zawsze dłonie -
I będziesz ból swój niósł.
Na taki życia zmrok,
Rozbicia straszną noc,
Zachowaj ducha moc
I jasny dziecka wzrok.
Niech ci wspomnienie kołyski
Przyniesie matki uściski
Na taki życia zmrok!
Pomimo gorzkich prób
Zawsze, ach! dobrym bądź!
Z miłością drugich sądź
I patrz z nadzieją w grób.
Nie zatrać dziecinnej wiary,
Nie żałuj swojej ofiary -
Pomimo gorzkich prób.
O nie mów, dziecię me,
Że marny życia trud,
Że wszystko fałsz i brud,
A prawdą tylko złe;
Że trzeba wątpić i szydzić,
Pogardzać i nienawidzić,
O nie mów, dziecię me!
Na matkę wspomnij swą,
Na miłość, co bez plam,
Zwątpieniu zadaj kłam
I obmyj duszę łzą,
Wierz w piękność ducha słoneczną
I w miłość, która jest wieczną -
Na matkę wspomnij swą".
Oddzielili cię, syneczku, od snów, co jak motyl drżą,
hafowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią,
malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg,
wyszywali wisielcami drzew płynące morze.
Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć
gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami.
Odchowali cię w ciemności, odkarmili bochnem trwóg,
przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg.
I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc,
i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut — zło.
Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką.
Czy to była kula, synku, czy to serce pękło
Ociera się o szorstką skórę tłumu.
Tu
po ulicy chodzi
matka powieszonych
czarna
srebrną głowę niesie
w dłoniach
ach jaka ciężka bryła
wypełniona nocą
rozsadzona światłem
pomylona krąży
i śpiewa
w butach z krzywym obcasem
z jałowym łonem
zwiędłą piersią
pomylona wyje
do obrzękłego księżyca
ołowianymi stopami stąpa
po betonie ulic
matka powieszonych
z powrozem u szyi
idzie na dno.
8 grudzień 1868
Na równinie stoi szare drzewo.
Pod nim siedzi matka w małym cieniu.
Obłuskuje jajko na twardo
I popija herbatę z butelki.
Miasto widzi którego nie było,
Błyszczą mury i wieże w południe,
Na gołębie kołujące stadem
Patrzy matka a wraca z cmentarza.
– Zapomnieli synku przyjaciele.
Nikt z kolegów ciebie nie wspomina.
Narzeczona dzieci urodziła
I o tobie nie pomyśli w nocy.
Zbudowali w Warszawie pomniki
A na żadnym twojego imienia.
Tylko matka, póki jest, pamięta
Jaki śmieszny byłeś i dziecinny
Leży Gajcy przysypany ziemią
Już na wieki dwudziestodwuletni.
Nie ma oczu ni rąk ani serca,
Nie zna lata ni zimy ni wiosny.
A co roku huczą w rzekach lody,
W ciemnym lesie zawilec rozkwita.
Czeremchami napełniają dzbanki,
Nasłuchują, co kukułka wróży.
Leży Gajcy, nigdy się nie dowie
Że warszawska bitwa zeszła na nic.
Barykadę na której umierał
Rozebrały popękane ręce.
Biegły wiatry, niosły pył czerwony,
Spadły deszcze i słowik zaśpiewał.
Pod obłokiem krzyczeli murarze,
Podciągali w górę nowe domy.
– Mówią synku, że wstydzić się trzeba,
Że niedobrej broniłeś ty sprawy.
A ja nie wiem, niechaj Bóg osądzi
Kiedy z tobą rozmawiać nie mogę.
Pokruszone twoje kwiaty w pyle,
To ta susza, wybacz mój jedyny,
Czasu mało a jeżeli przyjdę
Z tak daleka muszę nosić wodę.
Matka chustkę pod drzewem poprawia.
Świeci skrzydło gołębia na niebie.
Zamyśliła się, zapatrzyła się,
Przestwór taki wysoki, wysoki.
I tramwaik pędzi w stronę miasta,
A tam dwoje młodych za nim goni.
Zdążą, myśli matka, czy nie zdążą?
Dogonili. Wsiedli na przystanku.
Montgeron, 1958 r.
W kominku syczą mokre drwa,
za oknem drzewa z siwą brodą.
W lesie wrzeciono wiatru gra,
nad lasem kozły chmur się bodą.
A w izbie matka pochylona
plecie z konopi taką nić,
jak gdyby chciała na wrzeciona
weselne płótno zimy wić.
A zima dla niej wciąż jest baśnią,
toteż wrzeciono zwija baśń,
póki w kominku drwa nie zgasną
i koło domu stąpa las.
Jeśli się czasem w sen pochyli,
wrzeciono samo we śnie gra,
dopóki zorzy zad kobyli
nad kłusującą drogą trwa.
Budzi się, słucha, w baśni mąż
pod sowią sosną stoi z bronią.
Za nim się czai rysi gąszcz,
na trwogę leśne dzwonki dzwonią.
Matka zasłania ręką oczy.
W lesie wrzeciono wiatru gra,
przez zaspy Wielki Wóz się toczy,
w kominku gasną mokre drwa.
Matka pełna uśmiechu i chemii
dłonie zamyślała w balii
co wieczór...
a nad dłońmi tymi
trzej królowie spóźnieni płakali.
Nawet aniołki. Gipsowe i krągłe
na kolędach jak wielbłądach fruwające,
krótkie szatki haftowane ogniem
na jej ręce rzucały w locie.
Woda nie była zwykła. Ze źródeł,
gdzie kadzidło rośnie i mirra,
palma także. I w liściastej urnie
Bóg się mały w piosence obmywa.
Przychodziły do niej z pustyni lwy płowe
gasić czerwone języki,
po głosie ich, po tęsknocie ich - człowiek
zjawiał się śpiewny i zwykły.
Na sianie szemrzącym, na szmerze
obok róży i bydła
leżał. Lecz róża z cierniem
była.
Trzej królowie chłostali zwierzęta,
ramionami ku gwieździe śpiewali,
zamyśliła dłonie matka uśmiechnięta
wonne płótno na zły całun kołysała w balii.
Moja matka była ni stąd ni zowąd,
Mój ojciec podobny do świni.
Potem matka poszła - szur szur - do kliniki
I urodziła mnie w noc majową,
A Księżyc był jak cholera,
Ojciec po ośmiu likierach...
I nagle żelazko spadło mi na głowę
I tak się zaczęło, madame...
Oto jest spowiedź kretyna...
Życie kretyna to łza...
Któraż pokocha dziewczyna
Takiego kretyna, jak ja?
Któraż pokocha rudego
Kretyna infernalnego?
W ręku mam róże
I uszy za duże,
A w sercu Moniuszko mi gra...
Druga strofa...
Mijają, mijają epoki,
Lecz słota jest ciągle pierońska,
Więc męczą mnie polonokoki
I niemoc - ach - jagiellońska...
A może przyfrunie Serafin,
Serafin, ten fruwać potrafi...
Na dnie serca mego
Ja wierzę - ach - w niebo,
Bom ja jest kretyn, madame...
Trzecia strofa...
Ha ha... Zakochałem się raz w staruszce,
Co miała kanapę pluszową,
Siedziałem jak kot przy jej nóżce,
A było to w noc majową...
Lecz nagle się coś urwało,
Staruszce się odwidziało...
I znowu żelazko spadło mi na głowę
I tak się skończyło, madame...
Ona mi pierwsza pokazała księżyc
i pierwszy śnieg na świerkach,
i pierwszy deszcz.
Byłem wtedy mały jak muszelka,
a czarna suknia matki szumiała jak Morze Czarne.
Noc.
Dopala się nafta w lampce.
Lamentuje nad uchem komar.
Może to ty, matko, na niebie
jesteś tymi gwiazdami kilkoma?
Albo na jeziorze żaglem białym?
Albo falą w brzegi pochyłe?
Może twoje dłonie posypały
mój manuskrypt gwiaździstym pyłem?
A możeś jest południową godziną,
mazur pszczół w złotych sierpnia pokojach?
Wczoraj szpilkę znalazłem w trzcinach —
od włosów. Czy to nie twoja?
*
Ciemne olchy stoją na moczarze,
rozsypuje się w mokradłach próchno
Ej, rozświstał się wiatr na fujarze,
małe gwiazdki nad olchami zdmuchnął
Mała myszka przez ścieżkę przebiegła
Drogę Mleczna nietoperz wymierzył
I wiatr ucichł nagle. I zza węgla
z fajka srebrną w zębach wyszedł księżyc.
Rozświeciły się świeceniem wielkim
chmury, dziuple, żołędzie i sęki —
jakby cały świat był srebrnym świerkiem,
srebrnym bąkiem grającym piosenki.
*
Listki drżeć zaczynają,
ptaki w ton uderzają,
słońce wschodzi nad knieję,
słońce jak śnieg topnieje.
Listkom roznąć, opadać,
ptakom też wiecznie nie żyć,
słońcu wschodzić, zachodzić,
sercu gwiazdy i skrzypce.
*
Jak pudełko świeczek choinkowych,
nagle, w ręku, gdzieś od dna kredensu,
myśli nagle tak wchodzą do głowy,
serce trącą, i sercem zatrzęsą.
Świeczki takie kupowała mama,
One drzemią. W nich śpi piękny zamiar.
Tylko rozwiń je i tylko zapal,
a zobaczysz, co z tego wyniknie:
w świeczkach błyśnie drogiej twarzy owal.
Matka palec wzniesie. Wiatr ucichnie.
Matkę w ręce ucałuj i włosy,
potem śniegu po uliczkach rozsyp,
żeby błyskał się i żeby chrzęścił
Potem wszystkie światła, co migocą,
do walizki zamknij. Otwórz nocą,
jeśli w drodze spotka cię nieszczęście
*
Lato w lesie. Ciemność zielona w świerkach
Szałwia. Zajęczy szczaw.
Niebo obłoki zdejmuje. Ptak zerka.
Trzmiele brzęczą wśród traw.
Motyle żółte i białe, jak latające listy.
Cisza i światło
A tam dalej i dalej, za tym pagórkiem piaszczystym,
też jest lato.
Niebo to jest małe miasteczko w niedzielę,
gwiazdy gapią się na ziemię z okien,
a wiadomo, ze gwiazd jest wiele
i że wszystkie są niebieskookie.
A tam w rogu, w mieszkaniu z balkonem,
w jednym oknie, gdzie kwiat czerwony,
a to drugie okno z drugim kwiatem…
tam ty mieszkasz. I pogrzebaczem
fajerki przesuwasz. I płaczesz
Bo tak długo czekasz na mnie z obiadem.
*
Idę do ciebie. W twoją zieleń,
I w twoje śniegi. I w twój wiatr.
W twój niezmierzony idę świat,
gdzie pory roku na twej dłoni
trojaka jak Ślązaczki tańczą
i kurz się wzbija, skrzypi wóz,
odyniec biegnie przez mokradła
i jeleń rośnie pośród światła,
co, dzwoniąc, bębniąc, tarabaniąc,
zaspane gwiazdy strząsa z brzóz
Jesień to skrzypce potłuczone,
bezradna myśl nad ćwiercią smyczka,
zima to plecy twoje białe,
lato — jak złota rękawiczka,
która porzucił w sadzie Jan,
ten Kochanowski, co mu łyżką
wystarczy stuknąć, a już wszystko
tańcuje, niebo się otwiera,
niebo niebieskich pełne piór,
truchleje wilk, basuje bór,
głosem Szekspira i Homera.
Ze srebrnych, księżycowych jezior
delfin wysuwa ucho, jesiotr
słuchaniem skraca sobie pobyt.
A z lasu truchcik sarnich kopyt.
Z rybackich ognisk bucha dym,
skwierczy na sadle plotka żółta —
to w wierszach Jana tak. I w nim
zakotwiczona moja nuta;
i wszystkie, wszystkie, wszystkie muzy,
bemole wszystkie, rytm i rym,
i księżyc, mój ubogi kuzyn,
co na telegraficznych drutach
nocą nabija sobie guzy.
But zgubił. Choć jest cały światłem,
we łbie rozumu ani szczypty.
I nieskończonym sznurowadłem
wplątał się w moje manuskrypty.
O zmierzchu przy oknie
Matka trąca nogą bieguny
Kołyski, w której śpi dziecko.
Ale już nie ma kołyski,
Ale nie ma już dziecka.
Poszło między cienie.
Matka sama siedzi o zmierzchu,
Kołysze nogą wspomnienie
Upadł jej z kolan kłębek włóczki. Rozwijał się w pośpiechu i uciekał na oślep. Trzymała początek życia. Owijała na palec serdeczny jak pierścionek, chciała uchronić. Toczył się po ostrych pochyłościach, czasem piął się pod górę. Przychodził splątany i milczał. Nigdy już nie powróci na słodki tron jej kolan.
Wyciągnięte ręce świecą w ciemności jak stare miasto
Mateczko! ślicznie cię proszę,
Kup mi ciastko za trzy grosze,
Albo dwa obwarzaneczki,
Rzecze Józio do Mateczki.
Mateczka nic niemówiła,
Tylko łezkę uroniła.
Czy nie kupisz? ? zapytał, i spojrzał w oczy;
Aż tu po twarzy łezka jéj się toczy.
Józio.
Czego ty płaczesz Mateczko?
Matka.
Chcesz bym kupiła ciasteczko?
A nie spytasz, moje dziécię!
Czy ja mam choć grosz na życie?
Ciastka niech panowie jedzą,
Co w pięknych pokojach siedzą;
Nam wymysłów nie potrzeba;
Prośmy dobrego Boga o kawałek chleba.
Wszelkie materiały zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Materiały te mogą być wykorzystywane wyłącznie na postawie stosownych umów licencyjnych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, bez ważnej umowy licencyjnej jest zabronione.