1913-06-18     1993-10-29

Stanisław Marusarz

Ten co przetarł szlak narciarskich lotów.

To on przetarł szlak narciarskich lotów i otworzył polskim skoczkom drogę na sam szczyt zimowych zmagań. Nazywano go „tatrzańskim orłem”, „królem nart”, „władcą Krokwi” albo po prostu „Dziadkiem”. Mawiał, że w powietrzu skoczek powinien wykazać się elegancją lotu i opanowaniem w prowadzeniu nart. Musi więc być odważny, silny, spokojny i obdarzony błyskawicznym refleksem. Sportowe sukcesy, które odnosił Marusarz, były nie tylko efektem miłości do nart, ale też wyrazem wielkiego patriotyzmu.

Marusarz stał się legendą już za życia. Był jednym z najlepszych i najwszechstronniejszych polskich narciarzy. Startował w skokach, biegach, kombinacji norweskiej i narciarstwie alpejskim. Czterokrotnie reprezentował polskie barwy na zimowych igrzyskach. I jako pierwszy Polak zdobył medal mistrzostw świata.

Zakopane

Urodził się 18 czerwca 1913 r. w Zakopanem. Miał pięcioro rodzeństwa, siostry: Helenę, Bronisławę, Marię i Zofię, oraz brata Jana. Ojciec Jan był leśniczym, a mama Helena zajmowała się gospodarstwem. Nic więc nie wróżyło ich synowi wielkiej narciarskiej kariery. A jednak.

Pierwsze narty 10-letni Staś z pomocą brata skonstruował z drzewa jesionowego, przymocował je do kierpców rzemykami. Ze śniegu, desek i gałęzi budował pierwsze skocznie. Pierwszy skok z profesjonalnej skoczni w Jaworzynce nie był niestety udany. Przy wychodzeniu z progu mały góral popełnił błąd, upadł na głowę i stoczył się z zeskoku. On sam w książce "Na skoczniach Polski i świata" wspomina to tak: "Strach zabił całą emocję skoku. Nad zeskokiem szarpnąłem nerwowo ciałem. Efekt był taki, że wylądowałem na głowę. Mimo nieprawidłowego lądowania, poczuwszy „grunt pod głową” doznałem uczucia ulgi. Fikając koziołki, zsuwałem się po zeskoku w dół. Wykonywałem przy tym rozpaczliwe ruchy, starając się zachować prostą linię spadku, aby, znalazłszy się na przechodzącym w poprzek zeskoku mostku, nie stoczyć się do strumyka, co mi się zresztą szczęśliwie udało. Zatrzymałem się u podnóża skoczni przy akompaniamencie głośnych drwin kolegów".

Samorodny talent

Młody Staś nie miał pojęcia o technice ani odpowiedniego sprzętu. Nie zniechęcił się jednak. Chciał skakać, nie bał się skoczni, był ambitny i pracowity. Młodzieńcza determinacja i zapał wkrótce zaczęły przynosić efekty. Za pierwsze wygrane dziecięce zawody (zjazd spod Regli na Lipki, numer startowy 28) dostał od organizatorów rękawiczki.

Miał zaledwie 13 lat, gdy tuż przed zawodami w skokach pojawił się na wybiegu Krokwi. Szczupły, niepozorny chłopak w góralskim kożuszku chciał startować i zmierzyć się z seniorami. Sędziowie nie byli przekonani. Ale w końcu uznali: czemu nie? Niech się mały cieszy, pewnie i tak zajmie ostatnie miejsce, żeby tylko nic sobie nie połamał. Można sobie wyobrazić ich zdziwienie, kiedy okazało się, że chłopak zajął trzecie miejsce, za Bronkiem Czechem i Stanisławem Gąsienicą-Sieczką. Pod skocznią uśmiechnięty Staś pierwszy raz w życiu rozdawał autografy. W nagrodę zaś otrzymał to, o czym marzył od dawna: prawdziwe narty skokowe.

Chwilę później jego wielki talent dostrzegli działacze klubu SN PTT – Józef Oppenheim oraz Ignacy Bujak – i przyjęli Stanisława do siebie. W marcu 1927 r. w zawodach seniorskich na Krokwi zajął on ósme i szóste miejsce. Po roku wygrał na niej konkurs juniorów. Zaczynał się liczyć, obok skoczków ze starej gwardii, takich jak Rozmus, Czech, Sieczka czy Mückenbrunn.

Żelazna dyscyplina zaowocowała kolejnymi sukcesami. W 1932 r. Marusarz pojechał na igrzyska olimpijskie do Lake Placid. Konkurs skoków odbył się w trudnych warunkach. Zeskok rozmiękł, a spływająca woda utworzyła na dole spore bajorko o głębokości ok. 30 cm. Podczas lądowania zawodnicy musieli ostro hamować, żeby nie wjechać do wodno-lodowej pułapki. Czasami skoczkowie przejeżdżali przez zeskok i wpadali w słomę, ku uciesze ryczących ze śmiechu Amerykanów. To właśnie przydarzyło się Marusarzowi, który ostatecznie zajął 17. miejsce.

Przełomowy konkurs

Przełomowy okazał się rok 1935. Konkurs skoków o mistrzostwo świata w narciarstwie klasycznym rozgrywano w Wysokich Tatrach w ówczesnej Czechosłowacji. Na skoczni Jarolímek Stanisław Marusarz zajął czwarte miejsce, przegrywając tylko z Norwegami. A mogło być jeszcze lepiej, gdyby nie to, że w pierwszym skoku złamał nartę podczas lądowania. Jego norweski rywal Birger Ruud pomógł mu ją posklejać leukoplastem. Mimo prowizorycznej naprawy drugi skok na takiej narcie nie mógł być zbyt dobry. Marusarz, choć skakał najdalej (w sumie był lepszy od Ruuda o 4,5 m), przegrał notami za styl.

W marcu 1935 r. Marusarz pojechał do jugosłowiańskiej Planicy na konkurs skoków na Bloudkovej velikance. Velikanka, po słoweńsku „olbrzymka”, była największą wówczas skocznią na świecie – jej punkt konstrukcyjny wynosił 85 m. Zawody zapowiadano jako pojedynek Marusarza z Norwegami, którzy przyjechali w bardzo mocnym składzie. Stawili się mistrz świata Birger Ruud, jego brat Sigmund, Reidar Andersen oraz inni czołowi skoczkowie. Obserwatorzy mieli wielką nadzieję, że któremuś z tak znakomitych zawodników uda się w końcu skoczyć powyżej 100 m.

Jednak ku zaskoczeniu wszystkich w dniu konkursu Norwegowie… wycofali się z rywalizacji. Jako oficjalny powód podano zakaz skakania na mamucich skoczniach, choć rok wcześniej Norwegowie skakali na olbrzymce. Marusarz był przekonany, że podjęli taką decyzję, by uniknąć blamażu. W trakcie trzydniowych treningów skakał znacznie lepiej od skandynawskich rywali. Norweski Związek Narciarski prawdopodobnie nie chciał dopuścić do przegranej z Polakiem na tak wielkiej skoczni. A Marusarz był w doskonałej formie.

Dwudziestodwuletni wówczas zawodnik po przyjeździe miał okazję porozmawiać z konstruktorem skoczni. Wymiana zdań tak bardzo rozpaliła jego emocje, że postanowił od razu skoczyć. Gdy wszyscy spali, wdrapał się na obiekt i skoczył – 80 m. Norwegowie byli wściekli, że odbył trening bez nich.

Marusarz ostatecznie triumfował w Planicy. Na drugim miejscu był Anton Barton z Czechosłowacji. Trzecią pozycję zajął mistrz świata z 1933 r., Szwajcar Marcel Reymond. Polak w drugim skoku osiągnął wynik 87,5 m. Co ciekawe, zaraz po zawodach Norwegowie wyrazili chęć bicia rekordu świata, na co przystali sędziowie. Zażarta walka zakończyła się ostatecznie przegraną Polaka, który oddał więcej skoków i nie miał już siły na kolejne.

Igrzyska, mistrzostwa

Na zimowe igrzyska olimpijskie 1936 w Garmisch-Partenkirchen Marusarz pojechał przeziębiony, z wysoką gorączką. Lekarz z wioski olimpijskiej zaaplikował mu sporą dawkę zastrzyków, mówiąc: o starcie niech pan nawet nie marzy. Ale twardy góral nie odpuścił. Po kilku dniach zaczął spacerować, w końcu postanowił skoczyć. Oddał dwa skoki – każdy nieudany, bo zakończony podparciem. W dniu zawodów przywlókł się na skocznię Große Olympiaschanze i bez treningów, wycieńczony gorączką, zajął piąte miejsce. Jeśli wziąć pod uwagę okoliczności, był to bardzo dobry wynik.

We wspomnieniach Marusarza z tych zawodów pozostał jednak głównie śnieg, który uznał za najpiękniejszy, jaki w życiu widział. Dla Polaka był to pierwszy start na oświetlonej nocą skoczni. Blask święcących reflektorów odbity od bieli śniegu zrobił na nim ogromne wrażenie.

Formę przed mistrzostwami świata 1938 w Lahti Marusarz szlifował we Lwowie. Pracował tam wówczas w sklepie sportowym. Do Lwowa pojechał nie tyle za pracą, ile ze względów uczuciowych. Stamtąd pochodziła bowiem jego przyszła żona, Irena z Jeziorskich. Poznali się, gdy z zakopiańskiej willi Heńka, należącej do rodziców Ireny, uciekł jej ukochany biały szpic. Pies zapędził się na Małe Żywczańskie, tam gdzie mieszkali Marusarze i wybrał Staszka na swojego pana.

Tuż przed mistrzostwami Stanisław przyjechał do Zakopanego i od razu wygrał eliminacje. Był znakomicie przygotowany do zawodów – fizycznie i psychicznie. Jego formę wysoko ocenił „Przegląd Sportowy”, który w swym rankingu w 1938 r. uznał Marusarza za najlepszego sportowca Polski (ponad 28 tys. głosów).

Polska ekipa poleciała do Finlandii samolotem. Marusarz szybko rozpoczął skakanie. Ta skocznia mu odpowiadała i już na treningach „latał” daleko. Polski zawodnik zaliczył tam jeden z najlepszych startów w karierze. Przywiózł do kraju srebrny medal. Miał dopiero 25 lat, całe sportowe życie było przed nim.

W Lahti skakał w wielkim stylu i najdalej (66 i 67 m). Sędziowie uznali jednak, że złoto otrzyma najmłodszy z braci Ruudów – Asbjørn (63,5 i 64 m). Podczas wieczornych uroczystości Ruud chciał nawet oddać Polakowi złoty medal. Marusarz pooglądał go sobie i zwrócił. Nie mógł przyjąć krążka, ale do kraju wrócił jako moralny zwycięzca. To musiało mu wystarczyć.

Pod Krokwią

Mieszkańcy Zakopanego jeszcze nie widzieli takich tłumów. Nigdy wcześniej nie były zajęte wszystkie zakopiańskie kwatery. Komplet gości mieli też właściciele pensjonatów w pobliskim Poroninie. Niektórzy nocowali w pociągach, które przyjechały do zimowej stolicy Polski specjalnie z okazji mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym.

Polacy wierzyli, że na naszej ziemi mistrzowski tytuł wywalczy nie kto inny jak Stanisław Marusarz. Dlatego 17 lutego 1939 r. na stadion pod Krokwią zmierzały tłumy: piesi, ciągnięte konno sanie, dorożki i sznur samochodów. Pogoda była tego dnia piękna i już godzinę przed rozpoczęciem konkursu skoków narciarskich zajęto wszystkie 25 tys. miejsc na widowni. Każdy chciał zobaczyć historyczny triumf górala. Nikt nie miał pojęcia, że nasz zawodnik przegrał mistrzostwa pięć tygodni wcześniej. Podczas skoku uderzył głową w zeskok. Zerwał przyczep mięśnia barkowego i złamał obojczyk.

O kontuzji wiedzieli tylko lekarz i najbliżsi skoczka. Marusarz postanowił wystartować za wszelką cenę. Przed zawodami z pomocą ojca rozłupał gipsowy pancerz i wznowił treningi. Wiedział, że na jego zwycięstwo czeka cała Polska. W takim stanie nie miał jednak najmniejszych szans na triumf. W skokach zajął piąte miejsce, w kombinacji norweskiej siódme (czwarty był jego kuzyn Andrzej).

Marusarz nie był usatysfakcjonowany ani lokatą, którą zajął, ani atmosferą podczas zawodów. Moje nerwy były napięte do ostateczności. Od rana do wieczora powtarzano w kółko tę samą piosenkę: „Wygrasz! Musisz wygrać!”. Na domiar złego pogorszyły się warunki śniegowe. Po odwilży lekki mróz ściął śnieg na szklankę. Na takiej skoczni nie czułem się pewnie.

Kurier tatrzański

Wojna przerwała pasmo sportowych sukcesów Staszka. Prowadzone przez rodzinę Marusarzy schronisko na Hali Pysznej od pierwszych dni okupacji stało się punktem przerzutowym dla kurierów tatrzańskich. Staszek, Helena i Jan (Jan i Helena największe triumfy święcili w konkurencjach alpejskich, czyli slalomach i zjazdach) wyruszyli na kurierskie szlaki. Trzy pozostałe siostry były w Armii Krajowej łączniczkami. Najstarszą z nich, Zofię, złapali Niemcy i uwięzili na pięć lat w obozie Ravensbrück. Maria i Bronisława zdołały uciec przez zieloną granicę. Obie resztę życia spędziły na emigracji. Helena za działalność konspiracyjną zapłaciła najwyższą cenę po tym, jak Niemcy schwytali ją na Słowacji. 12 września 1941 r., w wieku zaledwie 23 lat, została rozstrzelana w Pogórskiej Woli pod Tarnowem.

Od października 1939 r. Stanisław służył jako kurier. Znał Tatry jak własną kieszeń, więc przeprowadzał żołnierzy podziemnej Polski przez Słowację na Węgry. Jego rozpoznawalność nie ułatwiała mu pracy konspiracyjnej. W marcu 1940 r. został przyłapany przez Słowaków. Miał przy sobie 100 tys. zł, dlatego żandarmi zrozumieli, jaki jest cel jego wędrówki. Nie dali się przekupić i zawiadomili Gestapo. Zdołał im jednak uciec, skacząc z pierwszego piętra.

Po tym wydarzeniu Marusarz zrozumiał, że nie jest już bezpieczny w Zakopanem. Postanowił, że razem z żoną Ireną spróbują się przedostać na Węgry. Bez problemu przeszli Tatry i niemal całą Słowację. Trafili w ręce współpracujących z Niemcami słowackich strażników granicznych dopiero na granicy z Węgrami. Małżeństwo Marusarzy zostało przetransportowane do aresztu w Preszowie i rozdzielone. Swą małżonkę, która z tej opresji cudem wyszła cało, Staszek spotka dopiero pod koniec wojny.

Marusarza tym razem trzymano pod silną strażą i szybko oddano Niemcom. Przewieziono do więzienia w Muszynie, potem do Nowego Sącza, do Zakopanego ( gdzie Marusarza okrutnie przesłuchiwano w gestapowskiej katowni „Palace”) a następnie do krakowskiego więzienia przy ul. Montelupich.   Irenę, która udawała ciążę, zwolniono po trzech miesiącach. Znalazłszy się za murami więzienia, spojrzałam mimo woli w stronę okna celi, w której więziona była siostra Staszka. Zobaczyłam nieoczekiwanie twarz Heleny przyciśniętą do krat. Zareagowała na mój widok skinieniem głowy. Nie miałam jej już nigdy więcej zobaczyć…

Ucieczka z Montelupich

Z Nowego Sącza Stanisław trafił do Zakopanego, gdzie był bity i przesłuchiwany w katowni Gestapo „Palace”. Ostatecznie znalazł się w więzieniu przy ul. Montelupich w Krakowie. Pierwszy dzień w tym okropnym miejscu wspominał po latach: Korytarze były przepełnione. Tego dnia przywieziono bardzo wielu więźniów z różnych więzień w województwie krakowskim. Trwało parę godzin zanim wszystkich rozlokowano w celach. Esesmani niemal bezustannie bili, szturchali, opluwali, lżyli stłoczonych w korytarzach ludzi. Nawet najmniejszy odruch sprzeciwu groził nieobliczalnymi skutkami. Hitlerowcy wystrzelaliby nas bez pardonu.

Już niebawem, Marusarz mógł spodziewać się najgorszego. Zwłaszcza po tym, gdy odmówił współpracy, na którą Niemcy bardzo liczyli – miał szkolić niemieckich narciarzy i w spokoju doczekać końca wojny.Po kilku dniach sportowiec trafił do celi śmierci. Wiedział, że nie ma nic do stracenia, dlatego zaczął planować ucieczkę. Razem z byłym podoficerem Wojska Polskiego Aleksandrem Bugajskim bacznie obserwowali każdy ruch strażników i szukali słabych stron, które mogliby wykorzystać.

Do ucieczki zapalili się jeszcze bardziej po wyjeździe do fortu w Krzesławicach, gdzie hitlerowcy pokazali im podziurawiony kulami, przesiąknięty krwią mur. Więźniowie dostali łopaty i nakazano im kopać rów. Wszyscy byli przekonani, że zaraz w nim spoczną. Do grobu trafili jednak koledzy z sąsiedniej celi.

Plan był taki, że nogą od taboretu trzeba było wygiąć kraty w oknach, potem przecisnąć się przez ten otwór, wyskoczyć z drugiego piętra potem wspiąć się na 4 metrowy mur, na szczycie którego był drut kolczasty. W następnej fazie ucieczki należało zeskoczyć i uciekać zygzakiem by nie być trafionym przez strażnika siedzącego w wieżyczce więziennej. 

Wkrótce udało się wykonać jego pierwszą część - odgięto kraty. Zgodnie z założeniem pierwszy przez okno przecisnął się współinicjator ucieczki Aleksander Bugajski. „To zelektryzowało całą celę. […] rzucono się do okna – zaczęło się dramatyczne przepychanie. Tym jeszcze dramatyczniejsze , że bezgłośne” - wspominał Marusarz. Sportowcowi udało się przecisnąć przez kraty jako szóstemu. Zlatywał na głowę, ale spadając zdołał wykonać obrót i wylądować na obie nogi. Podobne rzeczy wykonywał już na skoczniach narciarskich ratując się przed upadkiem, tyle że tu w każdej chwili zamiast oklasków mógł zaterkotać karabin maszynowy. W ciągu sekundy dał susa przez dziedziniec więzienny i wspinał się na 4 metrowy mur odgradzający uciekiniera od wolności. Po drodze minął współwięźnia leżącego bezradnie ze złamaną nogą. Jemu skok nie wyszedł i pomóc mu już nie można było. We wspinaczce na mur pomogła klamka zamkniętej furtki, od której można się było odbić i złapać drutów kolczastych i dalej po drutach, nie zwracając uwagi na wbijające się w dłonie kolce, wspiąć na mur. Wtedy, gdy uciekinierzy byli na murze  rozległy się pierwsze strzały, syreny alarmowe i okrzyki esesmanów.

Pokonali go Marusarz i Bugajski. Reszta została zastrzelona.

Obaj szczęśliwi uciekinierzy wybrali dobrą stronę – uciekli na targ pełen ludzi. Dalej Marusarz uciekał przez Łobzów, trochę na ślepo, bo nie znał dobrze Krakowa. „Idąc w kierunku południowym natknąłem się na rzeczułkę i postanowiłem podążyć jej korytem. Dzięki temu skutecznie gubiłem ślad. Szedłem bardzo szybko, a chwilami biegłem.” Obawa przed pościgiem dodawała mu skrzydeł. W wodzie obmył rany ( był postrzelony w udo i poraniony drutem kolczastym ). Przez Las Wolski dotarł do Wisły, gdzie przygodny rybak o nic nie pytając, przewiózł Marusarza na drugi brzeg, a następnie zaprowadził do chałupy, nakarmił i opatrzył.

Marusarz miał szczęście. Nie na trafił na patrol niemiecki i piechotą przez Skawinę, po wielu dniach dotarł do Zakopanego, ale w kraju był już całkowicie „spalony”.

Gawędziarz

Po ucieczce Stanisław przedostał się na Węgry, gdzie zajął się m.in. działalnością szkoleniową.

Początkowo wszystko układało się pomyślnie i sportowiec zajął się nawet narciarstwem - szkolił Węgrów i projektował im skocznie. Pod koniec wojny jego życie znów stało się zagrożone. Budapeszt obsadzili Niemcy i jeszcze raz polski narciarz miał być rozstrzelany. Dzięki nagłej ofensywie sowieckich wojsk nie doszło egzekucji.   Wojnę przeżył, a za swą postawę otrzymał liczne medale ( między innymi Krzyż Walecznych i Virtuti Militari ) i stopień podporucznika. Koszmary wojenne z celi śmierci śniły mu się jednak długo.

Do Zakopanego wrócił w 1945 r. Gdy czasy trochę się uspokoiły, wybudował zaprojektowany przez żonę dom. Bywali tam najdostojniejsi przedstawiciele świata sportu, ale nie tylko. U Marusarzy gościł m.in. prezydent Finlandii Urho Kekkonen, który podarował skoczkowi narty. Ten zaś w rewanżu dał swemu gościowi samodzielnie wykonany z jeleniego rogu nóż myśliwski. Po wojnie Marusarz wrócił do kariery sportowej. Startował m.in. na igrzyskach w Sankt Moritz w 1948 (27. miejsce) oraz w Oslo w 1952 (również 27). W latach 1946, 1948, 1949, 1951 oraz 1952 zdobywał mistrzostwo Polski w skokach.

Marusarz miał wielki talent gawędziarski. Godzinami mógł mówić o łowieniu pstrągów, zapachu trawy nocą czy zwyczajach ptaków i innych zwierząt. Ale jego największą miłością pozostały narty. Żona Irena mówiła, że jest od nich uzależniony: na pierwszym miejscu są narty, na drugim dzieci, na trzecim psy, na czwartym motory, a ja gdzieś tam na piątym16.

Jeden z najwybitniejszych skoczków w historii narciarstwa Norweg Birger Ruud w pewnym wywiadzie oświadczył, że Stanisław Marusarz stanowi fenomen zwycięstwa tężyzny fizycznej nad czasem. Czterdzieści parę lat życia i ponad dwadzieścia lat na skoczniach świata i wciąż nieutracone miejsce w światowej czołówce17. I rzeczywiście. W historii światowego narciarstwa – może poza Noriakim Kasai – próżno szukać zawodników, który startowali przez ponad 30 lat i potrafili pokonać o 20 lat młodszych od siebie skoczków.

Skok w garniturze

W 1966 r. Marusarz został zaproszony do otwarcia konkursu Turnieju Czterech Skoczni w Garmisch-Partenkirchen. Miał wtedy 53 lata, nie skakał od 9 sezonów. Mimo to postanowił oddać skok. Decyzja Marusarza wywołała wśród sędziów konsternację. Nie wiedzieli: zgodzić się czy nie? Ostatecznie ulegli namowom „Dziadka”. Marusarz musiał pożyczyć narty i buty, skoczył w garniturze i krawacie. On sam wspomina to tak:

Pierwszym gościem honorowym był Birger Ruud, ja zostałem zaproszony jako drugi. Birger ma ponad 60 lat, robi na parkiecie salta w tył i przód. Myślę: co ja mam teraz zrobić jako ten drugi gość honorowy? Narty pożyczam od najmłodszego narciarza. Jestem na rozbiegu. Godzina 14, ma się rozpocząć konkurs skoków, jest starter na górze, podchodzę do niego, mówię: ja pierwszy skaczę. Na co on: czy ty zwariowałeś? Nie bój się o mnie. Mam dwa cele: żeby nasi zawodnicy byli zdopingowani moim skokiem, a Niemcom, tym, co mnie skazali na karę śmierci, chcę pokazać, że ja jeszcze żyję, że ja u nich podskakuję.

Stanisław Marusarz zmarł na zawał serca 29 października 1993 r. w trakcie przemówienia na pogrzebie swojego dowódcy z czasów okupacji – Wacława Felczaka. Został pochowany na tym samym Cmentarzu Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem. Ktoś zauważył, że w czasie mszy żałobnej w szklanych drzwiach kościoła pw. Świętego Krzyża odbijała się Wielka Krokiew.

Gdy spoglądam wstecz wydaje mi się, że osiągnąłem wiele. Dla siebie i dla naszego sportu. Walkę i rywalizację z najlepszymi o najwyższe trofea dla polskich barw zawsze uważałem za swój patriotyczny obowiązek. I dlatego, wierzę w to gorąco, czerwona czapeczka nie pozostanie jedynym po mnie wspomnieniem. Czerwona czapeczka, nazywana popularnie „marusarką”.

Za zasługi dla ojczyzny Stanisław Marusarz został 13-krotnie odznaczony polskimi orderami, m.in. Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari oraz pośmiertnie Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski – postanowieniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, za osiągnięcia sportowe oraz działalność na rzecz rozwoju sportów zimowych.






HISTORIA I KULTURA
W POLONIJNEJ AGENCJI INFORMACYJNEJ


Ten kto nie szanuje i nie ceni swej przeszłości nie jest godzien szacunku teraźniejszości ani prawa do przyszłości.
Józef Piłsudski

W DZIALE HISTORIA - KULTURA PAI ZNAJDZIECIE PAŃSTWO 1500 TEMATÓW





COPYRIGHT

Wszelkie materiały zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Materiały te mogą być wykorzystywane wyłącznie na postawie stosownych umów licencyjnych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, bez ważnej umowy licencyjnej jest zabronione.


ARTYKUŁY DZIAŁU HISTORIA/KULTURA PAI WYŚWIETLONO DOTYCHCZAS   10 079 564   RAZY



×
NOWOŚCI ARCHIWUM WIADOMOŚCI HISTORIA-KULTURA DZIAŁANIA AGENCJI BADANIA NAUKOWE NAD POLONIĄ I POLAKAMI ZA GRANICĄ
FACEBOOK PAI YOUTUBE PAI NAPISZ DO REDAKCJI

A+ A-
POWIĘKSZANIE / POMNIEJSZANIE TEKSTU